Byliśmy na przedostatnim miejscu, gorzej od nas wypadli tylko Włosi. Najlepsza okazała się Wielka Brytania. Urzędującym ministrem finansów był już wówczas Jacek Rostowski - zdawałoby się więc, że nikt chętniej nie sięgnie po brytyjskie wzory... Nic z tego! Minister nie sięgnął, mimo że jego resort przygotował niedawno projekt dużej reformy VAT. Choć słowo „reforma" jest tu, mam wrażenie, mocno na wyrost. Firmy oceniły go bowiem na dwóję.
Cele tych zmian były dwa. Pierwszy - ten musi być dla państwa oczywisty - jak zwykle, ułatwienie życia przedsiębiorcom. A ci, paskudni, znowu marudzą! Bo według nich łatwiej z tym VAT nijak nie wychodzi - ot, choćby trzeba będzie go fiskusowi zapłacić szybciej, niż do firmy wpłyną pieniądze od kontrahenta.
Należy więc gładko przejść do celu drugiego: w dobie kryzysu fiskus musi sprawnie inkasować podatki od firm. Ładnie watować dziurawy budżet VAT-em. Przedsiębiorcy mają więc nie narzekać, a grzecznie do państwowej kasy wpłacać.
W jednej kwestii zawsze można liczyć na resort finansów - musi być element zaskoczenia! Tak jest i tym razem. Zmiany w VAT mają być wprowadzone w try miga - część już od 1 stycznia. Wiadomo przecież, co księgowe najbardziej lubią robić w sylwestra - na gwałt zmieniać systemy w firmach. Przy zmianach w VAT to przecież stały punkt programu.
O wyższych stawkach obowiązujących od 1 stycznia 2011 r. firmy dowiedziały się z nowelizacji opublikowanej... dwa tygodnie wcześniej. Gdy wchodziliśmy do Unii, dostały na poznanie nowych przepisów niecały miesiąc. No i ten piękny zwyczaj ogłaszania w ostatnich dniach roku, kto za trzy dni powinien mieć kasę fiskalną!