Sędzia Jacek Przygucki z Suwałk pisze na naszych łamach („Dodatek wielkomiejski, „Rz" z 15 marca 2013 r.), że np. w Turcji, w której mimo niższej przeciętnej stopy życiowej, każdy sędzia ma zapewnione od państwa mieszkanie (zwykle o powierzchni przekraczającej 100 m2.), a w Polsce podobne wsparcie dotyczy policji i wojska.
Faktem jest też, że w Warszawie koszty utrzymania, w szczególności finansowania mieszkania, są wyższe niż w miastach powiatowych. Pensje w sektorze prywatnym też są wyższe w stolicy niż w Mławie, ale pensje urzędnicze i sędziowskie takie same. Prywatne firmy: sieci czy banki przewidują bowiem nieraz wyższe pensje w dużych miastach. To poniekąd naturalne jeśli chcą się mieć odpowiednich fachowców.
Polskie sądownictwo ma dwa instrumenty wsparcia sędziów: system pożyczek mieszkaniowych oraz zwrotu kosztów dojazdu do sądu — jeśli sędzia mieszka w innej miejscowości. Być może system ten wymaga poprawy. Gdybyśmy jednak ustąpili sędziom, dali im dodatkowe przywileje, pojawią się zapewne pytania i podobne roszczenia innych grup zawodowych, choćby urzędników: oni też muszą przecież gdzieś mieszkać. Jak ich przekonać, że tylko dla sędziów należy zrobić ten wyjątek?
Moim zdaniem, nie ma przekonywujących argumentów. Sędziowie, jako grupa, wbrew różnym przymiarkom, nie są wciąż elitą nawet wśród profesji prawniczych — choć nią powinni być. O elitarności tego zawodu moglibyśmy mówić, gdybyśmy mieli 300 czy 1000 sędziów, ale nie wtedy gdy jest ich 10 tys., na dodatek wielu z nich odchodzi do innych profesji.
Trudno też wskazać by obowiązki sędziego były większe, trudniejszy, bardziej stresujące, niż np. adwokata czy lekarza. Jak długo więc sędziowie nie będą autentyczną koroną wśród prawników i innych zawodów, nie ma powodów do szczególnego ich wynagradzania. Owszem, są wśród sędziów wybitni fachowcy, ale oni zwykle awansują (to bowiem bardzo zhierarchizowany zawód), z czym wiążą się wyższe pensje.