To fraza z najnowszego raportu Jerzego Hausnera sporządzonego dla prezydenta. Więcej niż ponura, podobnie zresztą jak całe opracowanie.
Do tego, że jesteśmy opleceni pajęczyną korporacyjnych przywilejów, które różne grupy zawodowe wywalczyły sobie na koszt pozostałych (co ciekawe, zawsze utrzymują, że leży to w interesie nas wszystkich), nie trzeba nikogo przekonywać. Wystarczy spróbować negocjować stawki u rejenta czy pośrednika nieruchomości, wymagać od szkoły, by oferowała dodatkowe zajęcia dobrej jakości czy spróbować wymusić na komorniku, by zajął się egzekucją niskiej kwoty zaległości. Silni i dobrze reprezentowani żyją w Polsce na koszt milczącej większości.
Dlatego trzeba przyklasnąć rządowi i nowemu ministrowi sprawiedliwości Markowi Biernackiemu, że nie rezygnuje z deregulacji. To, co zaczął Jarosław Gowin, minister o „pozytywnej szajbie", ma być kontynuowane. Do konsultacji trafia już trzecia transza otwierania dostępu do zawodów.
Najbardziej temu procesowi powinni kibicować młodzi. To oni płacą najwyższą cenę sztucznie stworzonych przywilejów. Starzy wyjadacze mają monopolistyczną rentę, a młodym zostaje zmywak w Londynie czy Dublinie. Za przywileje zawsze ktoś musi zapłacić. Albo złamaną karierą zawodową i pracą ponad siły, albo wyższymi podatkami i stawkami za usługi, albo emigracją.
W czasach, gdy wiemy już, że polityka ciepłej wody w kranie zbankrutowała, deregulacja jest zapowiedzią normalności. Rząd nareszcie chce zadbać o interes ogółu, choć rozbijając układy, naraża się na konfrontację z wpływowymi środowiskami. Szkoda, że brakuje mu tej konsekwencji w wielu innych sprawach.