Szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz zapowiedział powołanie specjalnej polityczno-prawnej komisji ds. kontroli służb specjalnych. Pomysł ten jest zapewne reakcją na niedawny raport NIK opisujący nieprawidłowości przy stosowaniu kontroli operacyjnej wobec obywateli. Problem nabrzmiewa od lat. Alarmujące są nie tylko dane o skali inwigilacji. Co pewien czas wybuchają afery podsłuchowe z udziałem dziennikarzy czy adwokatów, a służby i policja tylko w ubiegłym roku pytały operatorów o nasze billingi aż 1,4 mln razy (a więc najczęściej w Europie).
Od lat bowiem zasady pracy operacyjno-rozpoznawczej służb są bardzo niejasne, mimo bardzo wielu zastrzeżeń i sygnałów płynących z takich instytucji, jak choćby Rzecznik Praw Obywatelskich, sytuacja się nie poprawia.
Czy specjalna komisja do kontroli służb specjalnych ma szansę to zmienić? Sam fakt, że sprawą zainteresowali się w końcu politycy, to już coś. Jednak coś w tym pomyśle zgrzyta.
Już po komisji badającej sprawę Rywina rozgorzała dyskusja nad stworzeniem nowej instytucji, swego rodzaju polityczno-prawnej hybrydy, która miałaby większą moc sprawczą od komisji zajmującej się słynnym „lub czasopisma". Mimo że pomysłów nie brakowało, nikt nie zdecydował się na realizację tak egzotycznego pomysłu, bo polityki z prawem po prostu połączyć się nie da.
W przypadku komisji ds. kontroli służb może być podobnie, mimo że – jak zastrzegają autorzy pomysłu – ma być ona apolityczna. Tyle tylko, że jeżeli kandydaci na jej członków mają być wybierani m.in. przez polityków – prezydenta, premiera czy Sejm – od polityki trudno będzie uciec. Nawet jeżeli będą to wysokiej klasy eksperci, to z natury rzeczy będą politycznie powiązani.