Zagrożenie nie polega na tym, przed czym ostrzega Ryszard Kalisz, że miliony ludzi mogą trafić do psychiatryka, ponieważ państwu nie starcza cel dla więźniów, ale na tym, że wiele osób, zwłaszcza niewygodnych dla władzy czy wpływowych środowisk, a nawet dla układów więziennych, będzie żyć w obawie, że nowe rygory zostaną wobec nich zastosowane. Tak oto lek, którym miała być ustawa, może zostać przedawkowany. Najpierw o samym leku. Plusem dyskusji wokół lex Trynkiewicz jest to, że przypomniała społeczeństwu, iż odbycie kary nie kończy problemu z groźnym przestępcą, że z więzień nie wychodzą same anioły. Odsłoniła ograniczenia prawa karnego, jego klasycznych podstaw: jest przestępstwo – jest kara, a potem wolność i druga szansa, wreszcie zatarcie. W wielu wypadkach tak jest, chcę wierzyć, że także przestępstw na tle seksualnym, chociaż o tym niech lepiej mówią specjaliści. W niektórych przypadkach nie mamy jednak pewności ani też znacznego prawdopodobieństwa, że nawet 25 lat więzienia zresocjalizowało więźnia. Nie można więc odmówić społeczeństwu prawa do zastosowania wobec takich osób szczególnych środków zapobiegawczych. Nie jest to kara, choć może ją przypominać, tak jak np. areszt tymczasowy przypomina więzienie.
Z którego miejsca więc sączy się trucizna? Ministerstwo Sprawiedliwości policzyło, że obecnie ustawa może dotyczyć maksymalnie 18 osób, w tym dwóch skazanych na karę śmierci zamienioną na 25 lat więzienia. Dlaczego więc przy okazji poszukiwania skutecznego dozoru dla garstki opuszczających więzienia najgroźniejszych przestępców objęto nimi szeroki krąg osób odsiadujących drobne kary, a przypomnę, że może to być także miesiąc za murami?
To prawda, że więzień musi być wcześniej poddany terapii (to także alkoholicy i narkomani), wykazywać upośledzenie umysłowe, zaburzenia preferencji seksualnych, ale też osobowości, wreszcie „wysokie prawdopodobieństwo" popełnienia przestępstwa z groźbą użyciem przemocy przeciwko życiu, zdrowiu lub wolności seksualnej zagrożonego karą dziesięciu lat więzienia. Rzecz w tym, że ostatnie kryterium dotyczy inklinacji i zachowań za murami. Świadkami będą głównie współwięźniowie. Gdyby wolny człowiek przejawiał takie zaburzenia czy inklinacje, byłby wolny. Dopiero fakt, że został skazany np. za niepłacenie alimentów albo wypadek samochodowy, może go wepchnąć w objęcia lex Trynkiewicz. Wiem, że decydować będą psychiatrzy i sędziowie, ale czy oni nie popełniają błędów? A sam fakt wszczęcia procedury uderza w „pacjenta".
Ustawa miała dotyczyć najgroźniejszych przestępców. Komu zależało, żeby tysiące obywateli żyło w cieniu psychiatryka?