Politycy bez względu na opcję zaczynają ścigać się w pomysłach na zaostrzenie kar, aby uspokoić emocje opinii publicznej. Dają sygnał: nie stoimy bezczynnie, staramy się szybko reagować i eliminować zagrożenie. Tak też działają kolejni ministrowie sprawiedliwości, którzy łatwo dają się uwieść medialnym emocjom.
W ten sposób rodzą się na szybko projekty ustaw, z których spora część swobodnie przechodzi ścieżkę legislacyjną i wchodzi w życie. W efekcie kodeksy karne w ostatnich latach były nowelizowane kilkadziesiąt razy.
Później skutecznością pisanego na kolanie prawa nikt już się nie interesuje. Bo to, czy rzeczywiście obniżyło przestępczość, ma przecież drugorzędne znaczenie. Liczy się medialny efekt, wyjście naprzeciw społecznym oczekiwaniom.
Taka praktyka, zwana populizmem penalnym, stosowana przez lata mocno zaburzyła pierwotną filozofię prawa karnego i doprowadziła do niebywałej sytuacji: zakłady karne są przepełnione, a blisko 70 tys. skazanych czeka na odbycie kary. To kpina z wymiaru sprawiedliwości.
Dlatego przemyślana reforma prawa karnego wydaje się niezbędna. Bo jak powiedział prof. Andrzej Zoll, państwo stanęło przed wyborem: albo budować nowe zakłady karne, albo pilnie zmieniać przepisy. Ta pierwsza opcja, chociaż populistycznie, na krótką metę atrakcyjna, prowadzi w ślepy zaułek. Bo już chyba nikt nie przyzna głośno, że zakłady karne resocjalizują, stając się raczej fabrykami przestępców.