Okazuje się bowiem, że barierą w dostępie do zawodów są nie tylko różnego rodzaju utrudnienia administracyjne czy korporacyjne, ale sam rynek. Widać to na przykładzie pośredników czy zarządców nieruchomości. Profesji, która została otwarta praktycznie dla każdego. Co z tego, skoro kryzys na rynku nieruchomości spowodował, że nie ma rosnącego zapotrzebowania na tego rodzaju usługi? W efekcie liczba pośredników spadła.

Są też inne bariery, których ustawodawca nie przewidział, a które utrudniają wejście na rynek młodym ludziom. ?W przypadku pracowników ochrony gwałtownie wzrosły np. koszty zdobycia licencji. Stanowią one dla wielu taką samą barierę, jak wcześniejsze utrudnienia administracyjne.

Polska od wielu lat była zdecydowanym liderem ?w Europie, jeśli chodzi o liczbę profesji, do których dostęp był administracyjnie utrudniony. Stąd też diagnoza mówiąca o konieczności znoszenia tych ograniczeń była słuszna. Niestety rząd, przygotowując reformę, podszedł do niej populistycznie, tworząc na szybko deregulacyjne ustawy hybrydy zmieniające za jednym zamachem dziesiątki aktów prawnych, bez wszechstronnej analizy konsekwencji tych zmian.

I w tym można upatrywać z czasem kolejnego zagrożenia dla powodzenia deregulacji, która może stać się przez to bardzo atrakcyjnym, ale pustym frazesem. Warto bowiem pamiętać, że pierwsza transza deregulacji otwierająca pierwszych ?49 profesji weszła w życie przed kilkoma miesiącami. ?W przypadku wielu zderegulowanych zawodów ciągle brakuje rozporządzeń wykonawczych, które dadzą odpowiedź na pytanie, czy reforma z punktu widzenia legislacyjnego została poprawnie przeprowadzona.

Patrząc na wiele podobnych spektakularnych akcji ?z przeszłości, np. usuwania barier dla przedsiębiorców, można mieć uzasadnione obawy. Próbować chyba jednak warto. Ale trzeba to robić nie pod publiczkę, bo wtedy słuszną ideę można łatwo skompromitować.