Przez lata dla nielicznej grupy notariuszy zamknięty rynek był prawdziwym eldorado. Korporacja długo opierała się deregulacji, która kilkakrotnie już dotknęła innych zawodów prawniczych: adwokatów czy radców prawnych.
Teraz eldorado się kończy. Kryzys na rynku nieruchomości spowodował w ostatnich latach drastyczny spadek liczby podpisywanych aktów notarialnych, zawód dopadła też deregulacja. W sierpniu 2013 r. weszły w życie przepisy dające możliwość prowadzenia kancelarii bez konieczności odbycia asesury oraz pracy u innego notariusza jako jego zastępcy. Szeregi rejentów zaczęły rosnąć.
W efekcie notariusze coraz bardziej muszą się liczyć z realiami rynkowymi, zwłaszcza w mniejszych miastach. Akt notarialny – o czym pisaliśmy w ubiegłym tygodniu w „Rz" – który w Warszawie kosztuje 1800 zł, 50 km dalej można sporządzić już za 300 zł. Notariusze, choć nieoficjalnie, potwierdzają, że chcąc mieć zajęcie, muszą stosować niższe stawki, otwierać kancelarie w sobotę czy nawet obsługiwać klientów poza kancelarią – co jest wątpliwe z punktu widzenia kodeksu etyki.
W ten sposób dobrze prosperujący zawód zderzył się z rzeczywistością, podobnie jak wcześniej profesje adwokata czy radcy prawnego. Teraz będzie musiał sobie radzić. A może być jeszcze gorzej, bo w cichej wojnie o rynek radcy i adwokaci już chcą mieć szerszą możliwość uwierzytelniania dokumentów, tej domeny notariuszy.
Rejentom pozostaje więc nie tylko walka o klienta, ale też przekonanie ustawodawcy do poszerzenia ich uprawnień. Pole takie, i to spore, ciągle istnieje.