W pewnym „kościele" uczczono króla Bolesława Śmiałego, intronizując w nim portret tego monarchy wraz z urną z ziemią rzekomo z miejsca, gdzie ponoć został pochowany. Na marginesie dodam, że cudzysłów, w który wzięty został „kościół", spowodowany jest tym, że budynek, w którym do zdarzenia tego doszło kościołem wg. prawa kanonicznego nie jest, a duchowny, który wraz z miejscowym „ojcem miasta" owej intronizacji dokonał nie funkcjonuje w zgodzie „cum legis canonici". By było śmieszniej dodam, że miejsce pochówku króla Bolesława, wg. powszechnej opinii historyków nie jest znane... Gest wykonany wobec tego tragicznego przedstawiciela dynastii Piastów porównać można z postawieniem tam wiadereczka wypełnionego piaskiem z pobliskiej piaskownicy. Taki cyrk zatem odbył się w tym podłódzkim miasteczku...
Gdyby zaś „kościół" ów był kościołem w świetle prawa kanonicznego zastanawiałbym się, czy wydarzeniem tym nie dokonano aby zbezczeszczenia świątyni. W powszechnej opinii bowiem Bolesław, z innego powodu zwany Śmiałym, uchodzi za sprawcę mordu na Stanisławie ze Szczepanowa, biskupie krakowskim, później kanonizowanym i uznanym za jednego z głównych patronów Polski. Pytanie, czy godzi się w świątyni katolickiej honorować zabójcę biskupa musi nasunąć się samo przez się. Panuje również powszechne przekonanie jakoby król Bolesław Śmiały był katem własnego biskupa i własnoręcznie dokonał „obtruncatio membrorum", czyli poćwiartowania, a czynu tego dopuścił się w przypływie gwałtownego gniewu i nie poprzedził go żaden sąd. Czy tak było istotnie? Zapewne taki obraz polskiego króla wynikał z przekonania, że im bardziej zostanie on potępiony tym bardziej biskup męczennik Stanisław zostanie wywyższony. Czy słusznie?
Wydarzenia, które rozegrały się 935 lat temu, a które określić można jako „sprawę św. Stanisława" były przedmiotem licznych opracować historycznych i historyczno-prawnych, wśród których prace R. Grodeckiego wysuwają się na czoło. M. Dąbrowska poświęciła im dramat „Bogumił i Stanisław", zaś K. Bunsh powieści „Imiennik" i „Przekleństwo". Dąbrowska przedstawiła biskupa krakowskiego uwikłanego w kontakty z cesarzem Henrykiem, zaś Bunsh jako stronnika albo narzędzie w ręku rodzimej opozycji antykrólewskiej, co raczej prawdą nie było. Z krajowych źródeł historycznych mamy jedynie strzępki z kronik Galla Anonima i W. Kadłubka, czyli niewiele, a jako że autorzy byli związani ze spadkobiercami wrogów Bolesława na dodatek mało obiektywne są to źródła. Dość istotnym źródłem informacji na temat „sprawy św. Stanisława" okazał się być list papieża Paschalisa II do nowego arcybiskupa gnieźnieńskiego Marcina, którego ingres miał się odbyć już w czasach Bolesława Krzywoustego. W liście tym Paschalis II, po powzięciu informacji, jakoby Marcin odmówił, po przyjęciu paliusza, złożenie przysięgi na wierność papieżowi wskazuje na powody jej składania. Wśród nich było zapobieżenie zaistnienia takich wypadków, jak zaistniały w przeszłości fakt stwierdzenia przez poprzednika abp Marcina dopuszczenia się zdrady przez podległego mu biskupa i wydaniu tegoż władzy świeckiej, która skazała go na śmierć przez „obtruncatio membrorum". Słowa papieża brzmiały następująco: „Czyż to nie twój poprzednik bez wiedzy rzymskiego papieża skazał sądownie biskupa?" („Nonne tuus predecessor preter Romani pontificis conscienciam dampnavit episcopum?"). Poprzednikiem owym był występujący w tytule dramaty Dąbrowskiej Bogumił – abp gnieźnieński, wyniesiony na ten urząd przez Bolesława Śmiałego, następnie go koronował, uważając się za podwładnego króla.
Z listu papieża Paschalisa II, pochodzącego z lat 1104—1115 wynika, że na biskupa krakowskiego Stanisława został wydany wyrok sądowy przez władzę świecką i był on poprzedzony orzeczeniem kościelnym miejscowej hierarchii, tj. przede wszystkim ówczesnego arcybiskupa gnieźnieńskiego Bogumiła, który jako nominat królewski i stronnik podzielił w tej sprawie punkt widzenia i zarzuty swego władcy. Ów metropolita gnieźnieński nie uznał za stosowne poinformować o zaistniałym osądzeniu biskupa Stolicy Apostolskiej. Z kanonicznym werdyktem bp. Stanisław został przekazany sądowej władzy świeckiej, która orzekła „obtruncatio membrorum pro traditione". Ów sąd króla nad biskupem i kata wykonującego wyrok, przedstawiać ma płaskorzeźba na chrzcielnicy w szwedzkim Tryde (Skania), gdzie kult polskiego męczennika za sprawą córki Bolesława Krzywoustego Rychezy tam wydanej za mąż za króla Szwecji rozwijał się.
Tak przedstawia się sprawa św. Stanisława od strony formalnoprawnej. Pozostaje pytanie o zarzut przedstawiony bp. Stanisławowi. Była nim „traditio", czyli zdrada, jakiej biskup krakowski miał się dopuścić. Czy biskup krakowski Stanisław, święty i Patron Polski w istocie jakiejś zdrady mógł się dopuścić, czy został uznany za „traditor regni". Jak rozwiązać dylemat bp. Stanisław: święty, czy zdrajca? Tym mianem określano wówczas po prostu oponentów wobec bieżącej polityki monarchy. Oczywiście pikanterii dodaje okoliczność, że polityka Bolesława Śmiałego była progregoriańska, prowatykańska, a zarazem antyniemiecka i antycesarska. Był on zorientowany na budowanie silnego bloku państw środkowo- i wschodnioeuropejskich, w skład którego prócz Polski wchodziły Węgry i Ruś. Być może bp. Stanisław był zorientowany na zachód, na Niemcy i cesarza i wchodził z nim w konszachty, co podjęła M. Dąbrowska w dramacie „Bogumił i Stanisław". I to właśnie była owa „tradito regni" dająca podstawę do skazania go na „obtruncatio membrorum".