Usłużni sędziowie budzili w nas pogardę: Anna Bogucka-Skowrońska

Adwokat, który zdecydował się wystąpić w politycznej sprawie, ?był natychmiast inwigilowany.

Publikacja: 18.06.2014 03:00

Usłużni sędziowie budzili w nas pogardę: Anna Bogucka-Skowrońska

Foto: Fotorzepa/Jakub Dobrzyński

Który z procesów z tamtych lat utkwił pani najmocniej w pamięci?

Było ich kilka. Każdy na swój sposób wyjątkowy. Najbardziej chyba jednak pamiętam proces gdański. Broniłam Bogdana Lisa, a w procesie świadkiem był Lech Wałęsa. Podziwialiśmy jego błyskotliwość, umiejętność radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Pamiętam, jak sąd zadał mu pytanie, czy uczestnicy spotkania w Gdańsku pili kawę czy herbatę. Wałęsa jak gdyby nigdy nic odpowiadał kilkakrotnie, że herbata była słodka. Sąd powtarzał pytanie, a on znowu swoje. W podobnym stylu wypowiadał się przed sądem Adam Michnik. Wręcz dworował sobie z ówczesnego prezesa sądu okręgowego, który był bezgranicznie posłuszny peerelowskiej władzy.

Tacy sędziowie budzili w nas wyjątkową pogardę. Każdy, kto miał odwagę wytknąć ?im poddaństwo władzy i sprzeniewierzenie się zasadom pełnionego urzędu, zyskiwał w oczach zarówno naszych, jak i publiczności – oczywiście tej neutralnej, a nie podstawionych partyjniaków.

To bardzo trudna, tragiczna chwilami historia, a bywa, że brzmi wręcz humorystycznie.

To jeszcze nic. Pamiętam, jak na swój własny proces Lech Wałęsa przyniósł ?do sądu pamiątkowy sztylet jako talizman. Kiedy zbliżając się do sali rozpraw, zobaczyliśmy bramki do wykrywania metalu, podobne do tych, jakie dziś są na lotniskach, wiedziałam, że nie będzie wesoło. Kazałam mu wrzucić sztylet do rękawa mojej togi. Przechowaliśmy go w pokoju adwokackim jak relikwię.

W tych sprawach występowała pani w roli obrońcy.

Tak, ale miałam także swój własny proces. Odpowiadałam za nakłanianie do niecnych czynów wobec władzy ludowej. Zostałam jednak uniewinniona przez kolegium do spraw wykroczeń.

Można wtedy było liczyć na prawdziwą sprawiedliwość?

Panowała atmosfera terroru. Przed wejściem na salę jako obrońcy byliśmy wielokrotnie sprawdzani, bezpardonowo odbierano nam głos, wielokrotnie przerywano mowy końcowe, oddalano wnioski bez uzasadnienia. Nie miało to nic wspólnego z faktycznym wymierzaniem sprawiedliwości.

Jak zachowywali się wtedy sędziowie?

W dużych, najważniejszych procesach obsadzani byli wyłącznie sędziowie dyspozycyjni, ulegli wobec władzy. Nie mogło więc być żadnych niespodzianek. W sądach rejonowych, do których trafiały sprawy drobniejsze, bywało już różnie. Tam zdarzali się sędziowie, którzy za nic mieli wytyczne władzy. I w takich można było rzeczywiście powalczyć o swoje racje.

A jak w tym w tamtych czasach odnajdowali się adwokaci? Wszyscy chętnie pomagali ofiarom represji? Zdarzali się tacy, którzy odmawiali?

Było trudno. Każdy, kto raz zdecydował się wystąpić w takiej politycznej sprawie i dał z siebie wszystko, był natychmiast inwigilowany. Uprzykrzano życie, jak tylko można było. Lista chętnych do obrony w tego rodzaju sprawach była więc krótka, a ewentualni chętni stale i skutecznie zniechęcani. Nikt jednak, kto potrzebował pomocy, nie był jej pozbawiony.

Internowana w stanie wojennym na kilka dni jako jedyna kobieta w tym regionie. Po zwolnieniu przewodniczyła Ośrodkowi Słupskiemu Biskupiego Komitetu Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i Ich Rodzinom. Brała udział w kilkudziesięciu procesach politycznych, broniąc społecznie takich działaczy opozycji, jak Lech Wałęsa, Zbigniew Romaszewski, Anna Walentynowicz, Bogdan Lis.

Który z procesów z tamtych lat utkwił pani najmocniej w pamięci?

Było ich kilka. Każdy na swój sposób wyjątkowy. Najbardziej chyba jednak pamiętam proces gdański. Broniłam Bogdana Lisa, a w procesie świadkiem był Lech Wałęsa. Podziwialiśmy jego błyskotliwość, umiejętność radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Pamiętam, jak sąd zadał mu pytanie, czy uczestnicy spotkania w Gdańsku pili kawę czy herbatę. Wałęsa jak gdyby nigdy nic odpowiadał kilkakrotnie, że herbata była słodka. Sąd powtarzał pytanie, a on znowu swoje. W podobnym stylu wypowiadał się przed sądem Adam Michnik. Wręcz dworował sobie z ówczesnego prezesa sądu okręgowego, który był bezgranicznie posłuszny peerelowskiej władzy.

Opinie Prawne
Jan Skoumal: Myrchowanie na wyborczym bazarku
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: "Zniknięty" projekt o neosędziach
Opinie Prawne
Tomasz Korczyński: Weekend różnych wyborów
Opinie Prawne
Piotr Szymaniak: Prezes UODO jednak też strzela każdemu
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Deregulacja VAT