Który z procesów z tamtych lat utkwił pani najmocniej w pamięci?
Było ich kilka. Każdy na swój sposób wyjątkowy. Najbardziej chyba jednak pamiętam proces gdański. Broniłam Bogdana Lisa, a w procesie świadkiem był Lech Wałęsa. Podziwialiśmy jego błyskotliwość, umiejętność radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Pamiętam, jak sąd zadał mu pytanie, czy uczestnicy spotkania w Gdańsku pili kawę czy herbatę. Wałęsa jak gdyby nigdy nic odpowiadał kilkakrotnie, że herbata była słodka. Sąd powtarzał pytanie, a on znowu swoje. W podobnym stylu wypowiadał się przed sądem Adam Michnik. Wręcz dworował sobie z ówczesnego prezesa sądu okręgowego, który był bezgranicznie posłuszny peerelowskiej władzy.
Tacy sędziowie budzili w nas wyjątkową pogardę. Każdy, kto miał odwagę wytknąć ?im poddaństwo władzy i sprzeniewierzenie się zasadom pełnionego urzędu, zyskiwał w oczach zarówno naszych, jak i publiczności – oczywiście tej neutralnej, a nie podstawionych partyjniaków.
To bardzo trudna, tragiczna chwilami historia, a bywa, że brzmi wręcz humorystycznie.
To jeszcze nic. Pamiętam, jak na swój własny proces Lech Wałęsa przyniósł ?do sądu pamiątkowy sztylet jako talizman. Kiedy zbliżając się do sali rozpraw, zobaczyliśmy bramki do wykrywania metalu, podobne do tych, jakie dziś są na lotniskach, wiedziałam, że nie będzie wesoło. Kazałam mu wrzucić sztylet do rękawa mojej togi. Przechowaliśmy go w pokoju adwokackim jak relikwię.