Postanowiłem, że wrócę do podstawówki, bo w „BO", czyli w tzw. „budżecie obywatelskim" znalazłem pozycję dotyczącą właśnie mojej podstawówki... Z tego powodu postanowiłem się przyjrzeć mojej podstawówce, którą opuściłem 36 lat temu.
A w zasadzie to nie jej wnętrzu, bo woźna pewnie by mnie nie wpuściła... że w butach chodzę po gumoleum, a ona dopiero co zmyła, ani też elewacji, bo za bardzo to nie ma czemu – ot socjalistyczny żelbeton, ale przyjrzę boisku szkolnemu...
W moich czasach podstawówkowych ilość godzin spędzanych na boisku równała się, a może nawet i przewyższała ilości godzin lekcyjnych... I nawet na dodatkowy angielski (w normalnych godzinach wtedy ani zachodnio- ani południowoeuropejskich języków nie było) nawet blond-studentka w zamszowej mini i żółtym trykocie mocno przylegającym do okrągłości ciała musiała wołać nas przez okno na przerabianie present perfect tense... I również prosto z tego boiska, z piłką pod pachą biegliśmy do salki katechetycznej na „relę"... Tacy byliśmy zapaleni do haratania w gałę... i tak bardzo kochaliśmy nasze boisko.
Popołudniami boisko to pełne było chłopaków ganiających za piłką i dziewczyn skaczących przez gumę tak, że spódniczki im podfruwywały wysoko... I jakież było moje zdumienie, w piątkowe popołudnie, gdy zajrzałem po 36 latach na szkolne boisko i zobaczyłem wymiecioną, bezludną asfaltową pustynię... Szkolny podwórzec składał się z kilku boisk: do nożnej – z bramkami do handballu, do kosza z dwoma koszami i do siatkówki ze słupkami do rozciągnięcia siatki... I jakież było moje przerażenie, kiedy zobaczyłem, że z tego wszystkiego został tylko pusty asfalt z tymi samymi szparami, o które potykając się zdzierałem kolana... Była też tam bieżnia do 60-tki i skocznia do skoku w dal... Wszystko to jest, ale porośnięte trawą... Ludzi, którzy do takiego stanu doprowadzili to boisko postawiłbym przed „plutonem egzekucyjnym".