Świadectwa energetyczne – chybiony pomysł

Historia świadectw energetycznych przypomina nieco historię zielonej strzałki przy sygnalizatorach na warszawskich ulicach.

Publikacja: 08.03.2015 21:00

Świadectwa energetyczne – chybiony pomysł

Foto: Fotorzepa/Waldemar Kompała

Otóż kilka lat temu urzędnicy z magistratu doszli do wniosku, że funkcjonowanie zielonych strzałek jest sprzeczne z przepisami. W całym mieście zarządzono ich pospieszną likwidację. Po paru miesiącach minister przepisy zmienił, uzupełnił ich interpretację i strzałki zaczęto uruchamiać na nowo.

Gdzie tu sens? Sensu nie ma żadnego. Mało kto pytał o związek strzałek z rzeczą w transporcie najważniejszą – bezpieczeństwem ruchu. Niespecjalnie przejmowano się kosztami demontażu i ponownego montażu strzałek. Zmienia się przepis, więc trzeba do tego dostosować rzeczywistość.

Teraz sprawa w pewnym sensie się powtarza, tym razem w wymiarze świadectw energetycznych dla nowych budynków. Znów: parę lat temu wprowadzono obowiązek ich sporządzania. Co więcej – o ile sobie przypominam ówczesne uzasadnienia – miał to być rodzaj przełomu, nareszcie stawało się jasne, w jaki sposób budynki zachowują się pod względem energetycznym. Oczywiście miały się zachowywać coraz lepiej. Przyszły lokator zatem wiedział, czego się spodziewać i jak mniej więcej mogą wyglądać jego wydatki. Przejrzyście i coraz bardziej ekologicznie.

Nic z tych rzeczy. Certyfikaty mające pilnować efektywności okazały się nieefektywne same w sobie. Stały się kolejnym niewiele znaczącym papierem, który musiał uzyskać inwestor. Nowe domy i tak muszą spełniać wyśrubowane normy.

Może to zatem dobrze, że od poniedziałku świadectwa przestają być wymagane. Tylko że przez te wszystkie lata, kiedy obowiązywały, dziesiątki tysięcy inwestorów wydały na nie miliony złotych, nie mówiąc już o wydatkach w postaci czasu, pilnowania procesu powstawania certyfikatów, drukowania tysięcy opinii i tak dalej.

A odpowiedzialnych za wprowadzenie w życie kosztownego i chybionego pomysłu oczywiście nie ma. I chyba nikt nie będzie o nich pytał, gdyż wszystko przesłoni poczucie wdzięczności. Kiedyś – za przywrócenie upłynniających ruch zielonych strzałek, teraz – za pozbycie się przynajmniej jednego elementu budowlanej biurokracji.

Otóż kilka lat temu urzędnicy z magistratu doszli do wniosku, że funkcjonowanie zielonych strzałek jest sprzeczne z przepisami. W całym mieście zarządzono ich pospieszną likwidację. Po paru miesiącach minister przepisy zmienił, uzupełnił ich interpretację i strzałki zaczęto uruchamiać na nowo.

Gdzie tu sens? Sensu nie ma żadnego. Mało kto pytał o związek strzałek z rzeczą w transporcie najważniejszą – bezpieczeństwem ruchu. Niespecjalnie przejmowano się kosztami demontażu i ponownego montażu strzałek. Zmienia się przepis, więc trzeba do tego dostosować rzeczywistość.

Opinie Prawne
Piotr Młgosiek: Indywidualna weryfikacja neosędziów, czyli jaka?
Opinie Prawne
Pietryga: Czy repolonizacja zamówień stanie się faktem?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Kryzys w TK połączył Przyłębską, Rzeplińskiego i Stępnia
Opinie Prawne
Łukasz Guza: PiS straci przez weto w sprawie składki
Opinie Prawne
Wojciech Hermeliński: Kto ostatni w kolejce do głosowania?
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku