Weźmy np. USA. Obowiązuje tam prawo, które wprawdzie tak samo jak u nas sięga korzeniami starożytnego Rzymu, ale zarazem różni się od polskiego. Część prawników wręcz twierdzi, że w każdym stanie Ameryki jest inne.
Dziś piszemy w „Rzeczpospolitej" o gigantycznej kwocie zasądzonej przez amerykański sąd od polskich biznesmenów na rzecz ich amerykańskich wspólników. To efekt nie tylko szkód, jakie mieli im wyrządzić, ale też nieuczciwości w rozliczeniach.
W Polsce przyzwyczailiśmy się do łagodnego prawa, jeśli chodzi o rozstrzyganie konfliktów w biznesie. Są jednak kraje, w których rygory są większe, a sądy sprawniejsze. W opisywanym przez nas przypadku rygor pozwala potroić odszkodowanie od nieuczciwego kontrahenta. W Polsce tylko w wąskim zakresie, np. za naruszenia praw autorskich, odszkodowanie może być zwiększone ponad szkodę, czyli realny uszczerbek.
Wnioski dla polskich biznesmenów są jasne. Jeśli zamierzają prowadzić biznes za granicą, muszą się liczyć z tym, że może ich dopaść zagraniczna Temida, która bywa sprawniejsza i ostrzejsza. Co więcej, skarżąc taki zagraniczny wyrok w Polsce, nie będą mogli w zasadzie na tę odmienność narzekać. A szanse na złagodzenie wyroku mają niewielkie, gdyż polski sąd może ingerować w zagraniczny wyrok tylko wtedy, gdyby podważał fundamenty polskiego porządku prawnego.
No cóż, odpowiedzialność przed obcymi sądami i obcym prawem to druga strona medalu, jakim jest wolność gospodarcza, a więc wolność przekraczająca granice państw. Zresztą czy można nadal mówić o obcych sądach w przypadku państwa, z którego obywatelami handlujemy, współpracujemy i którego prawu się poddajemy?