Ostatnio wydawało się, że ten mur niemożności w końcu uda się sforsować. Bo oto Ministerstwo Sprawiedliwości ogłosiło, że środki na funkcjonowanie systemu w pierwszym roku są zabezpieczone. Reszta to tylko formalność, zwłaszcza że sprawa nie budzi negatywnych emocji i panuje tu całkowita polityczna zgoda.
Nic jednak bardziej mylnego, bo im bliżej końca kadencji Sejmu, tym więcej kłótni o to, kto owej pomocy ma udzielać, a te hamują postępy legislacyjne. W efekcie to nie brak pieniędzy, ale czyjeś urażone ambicje mogą spowodować, że jakże potrzebne prawo nie zostanie uchwalone.
Profesjonalny system pomocy prawnej finansowany z pieniędzy podatników z założenia należałoby oddać właśnie w ręce profesjonalistów: adwokatów i radców, czyli prawników najwyżej wykwalifikowanych, predysponowanych do świadczenia pomocy prawnej na wysokim poziomie.
Takie założenie okazuje się dziś nie do końca oczywiste. Bardzo silnie swojego udziału w budowanym systemie domagają się bowiem organizacje pozarządowe, a nawet studenckie, które przez lata ową pomoc prawną organizowały na różnych szczeblach i w rozmaitych formach. Teraz nie widzą powodu, aby ich z owego systemu wykluczyć, zyskując posłuch ministerialnych urzędników. Argumenty padają różne – od tych, że system oparty na profesjonalistach będzie za drogi, po dość kuriozalne, że absolwenci czy studenci prawa potrafią mówić bardziej zrozumiałym dla przeciętnego Kowalskiego językiem niż radcy prawni i adwokaci.
Do mnie owe argumenty przemawiają słabo. Powód jest jeden: profesjonalny system pomocy prawnej nie może być poletkiem doświadczalnym, na którym na pewno pełni zaangażowania i zapału młodzi ludzie będą szlifować swoje prawnicze rzemiosło. Pomoc ma być bowiem świadczona żywym ludziom, często bezradnym, walczącym o rozwiązanie najważniejszych życiowych problemów. Nie ma tu miejsca na metodę prób i błędów ani na naukę. Tu pomoc prawna musi być świadczona na najwyższym poziomie.