Trwa swoiste współzawodnictwo. Niekiedy delikatnie, niekiedy z mniejszą elegancją, jedni wytykają drugim ich wady, okraszając to zachwytem nad własnymi zaletami. Czy prawdziwymi, czy domniemanymi – to już inna sprawa.
Wiem, że miałem w tym swój udział, inicjując na łamach „Rzeczy o Prawie" dyskusję o współpracy środowisk profesjonalnych prawników. Tyle tylko że polemika przestaje mieć charakter merytoryczny.
Przodują w tym media społecznościowe, w których, jak wiadomo, „można więcej". Nie brak kąśliwych uwag także na wyspecjalizowanych portalach i w poważnych gazetach. Trwa również rywalizacja między samorządami o to, który z nich zrobił więcej dla swoich członków. Więcej i mądrzej... Co rusz dowiadujemy się o ważnych inicjatywach, pismach i uchwałach. Rozumiem, że w przyszłym roku będą wybory samorządowe zarówno u radców prawnych, jak i u adwokatów. Czas zatem zaprezentować swoje sukcesy i uzasadnić predyspozycje do określonych funkcji.
Gdybyśmy jednak zeszli na ziemię i choć przez chwilę zastanowili się, czego od nas oczekują tzw. zwykli radcy prawni czy adwokaci, to mogłoby się okazać, że ich potrzeby są całkiem inne niż to, czym się chlubią samorządy w dyskusji medialnej.
Postawię zatem ważne pytania: czy któremukolwiek z naszych członków przybędzie pracy od pielęgnowania konfliktu pomiędzy nami? Czy od wystąpień i stanowisk – często złośliwych wobec drugiego samorządu – poprawi się czyjaś sytuacja materialna? Czy radcy prawni i adwokaci nie oczekują raczej pragmatycznych działań przynoszących wymierne i odczuwalne skutki? A przecież wystarczy się spotkać, porozmawiać i ustalić, jakie są priorytety naszych członków. Tysięcy osób, które borykają się z codziennymi problemami. Nie historycznymi czy prestiżowymi, ale tymi bardziej przyziemnymi: jak zdobyć klientów i zapłacić pensje pracownikom.