I jest zadowolone z efektów. Gorzej z profesjami, które zderegulowano. Tam optymizmu nie widać. W każdym z tych zawodów istniało określone status quo. Otwarcie rynku zmieniło stan równowagi.
Rynkowi trzeba jednak dać możliwość samoregulacji. Jeśli otwarcie danej profesji powoduje, że pojawiają się nowi ludzie, i to wielu, to znaczy, że ich brakowało, a dotychczasowe reguły limitowały dostęp do usług. Nie dziwi mnie, że ci, którzy w szeregach danej profesji są od lat, są przeciwni deregulacji. Nie dziwi mnie też ich opinia, że napływ nowych ludzi do zawodu obniży jakość usług. W wielu przypadkach może być uzasadniona. Jednak istnienie konkurencji – o czym wielu zapomina – pozwala wypchnąć z rynku ludzi nieprzygotowanych do zawodu. Biura podróży, które zatrudniają przewodników oferujących kiepskie usługi, pozbędą się ich. Przy tej okazji wypadną na przykład z rynku ci, którzy oprowadzają turystów od lat, lecz nudzą przy tym niemiłosiernie. Turyści są coraz bardziej wymagający. Wiedzą, czego chcą. Pozwólmy więc im wybrać. I ocenić jakość oferowanej usługi. Niech na rynku zostaną tylko ci, którzy się do tego nadają.
Nie spotkałam jeszcze takiej korporacji, która by mnie przekonała, że nie można się bez niej obyć. Przykład to komornicy. Specjalizacja ta nie jest otwarta i dziwnym trafem trudno pozbyć się zastrzeżeń do jakości jej usług. Jakież to egzaminy są niezbędne, by zabierać biednym i sprzedawać za bezcen cudze mienie? Już w czasach średniowiecznych każdy rzezimieszek na rozstajach dróg posiadał te cenne umiejętności. Słowem, postęp techniczny się dokonał, ale metody pozostały te same. I chociaż media i społeczeństwo nie zostawiły na komornikach suchej nitki, korporacja z powściągliwością papieskiego sądu debatuje nad sprawą. Nie życzę, by komuś krowę komornik zajął. Bo zdechnie ze starości, zanim właściciel dobije się swego.