W ciągu czterech miesięcy nowej procedury karnej liczba aktów oskarżenia wysyłanych do sądów spadła o 38 proc. Czy gdyby w maju znał pan takie dane, ugiąłby się pan przed Andrzejem Seremetem i przesunął wejście w życie reformy?
Borys Budka ( były minister sprawiedliwości): To nie minister podejmuje decyzję, co i kiedy wchodzi w życie, tylko parlament. Mówienie, że minister jednym podpisem może to zmienić, jest nieprawdą. Zresztą z tym przygotowaniem prokuratury do reformy bywało różnie. Najpierw zapewniano, że jest dobrze, a tuż przed wejściem w życie wysyłano apele o przesunięcie terminu. Wszyscy uczestnicy procesu mieli półtora roku na przygotowanie. Dlaczego to właśnie prokuratura miała nie zdążyć? Może dlatego, że pozostali zajęli się przygotowaniami, a ona cały wysiłek skierowała na wydłużanie vacatio legis.
Z najnowszych statystyk wynika też, że prokuratorzy na masową skalę, chcąc uratować statystyki, proponują oskarżonym tzw. ugodę z prokuratorem. Nie widzi pan tu zagrożenia dla sprawiedliwości?
To sprawa prokuratury. Zakładam, że stosowanie na większą skalę trybu konsensualnego to sprawa przemyślana. Że jest to związane z efektywnością postępowania i że mimo ugody cele procesu karnego zostają osiągnięte. Zawsze mówiono, że dla polityki karnej najważniejsza jest nieuchronność kary, ważniejsza niż jej wysokość. Tak więc jeśli prokuratorzy stosują teraz częściej tryby konsensualne, to wierzę, że robią to właśnie z powodu sprawności i efektywności kary, a nie statystyki.
Co pan myśli, kiedy słyszy, że pana następca – Zbigniew Ziobro – wycofuje się z reformy i wraca do starych przepisów?