Adwokat Andrzej Michałowski o polskich sądach

Andrzej Michałowski | Sprawiedliwość powinna być dostępna, sprawna, efektywna i akceptowana przez obywateli – wylicza adwokat w rozmowie z Markiem Domagalskim.

Aktualizacja: 18.04.2016 09:10 Publikacja: 18.04.2016 08:51

Adwokat Andrzej Michałowski o polskich sądach

Foto: 123RF

Rz: Sądy czekają kolejne zmiany, bo określenie „reforma" jest chyba na wyrost. Rząd chce przywrócić odrębną procedurę w sprawach gospodarczych (zlikwidowaną w 2012 r.), ale objęłaby tylko największe firmy. Chodzi o przyśpieszenie postępowań. Widzi pan mecenas sens takiej zmiany?

Andrzej Michałowski: Przed 2012 r. na konferencji w warszawskiej Szkole Głównej Handlowej obecny wiceminister Łukasz Piebiak jako sędzia gospodarczy też chwalił ówczesną odrębną procedurę gospodarczą. Za szybkość. Ja pytałem wtedy, czy aby szybkość nie zanadto zagraża sprawiedliwości sądzenia. I pozostajemy przy swoim. Mnożenie procedur, zastawianie pułapek formalnych, przerzucanie na strony tego, co sąd sam łatwo powinien wykonać, a stronie będzie znacznie trudniej – to wszystko zniechęca obywateli do sądów.

Postępowania powinny być jednak szybsze...

Oczywiście, ale nie kosztem sprawiedliwości rozstrzygnięć ani komfortu obywateli. Zamiast mnożyć wyjątki, lepiej ustanowić prostszą zasadę ogólną, co uwolni sędziów od urzędolenia, a wymusi odpowiedzialne podejmowanie decyzji. Niedawno sam byłem zaskoczony, kiedy przekonałem sędziego do ograniczenia postępowania do ustaleń w kwestii dotrzymania terminu na odwołanie darowizny. Po co bowiem w takiej sytuacji prowadzić żmudne postępowanie dowodowe co do wszystkich przesłanek odwołania. To niby oczywiste, ale na skutek praktyki sądów odwoławczych zwykle międlimy wszystko aż do końca, a potem i tak zapada rozstrzygnięcie, które mogłoby zapaść po pierwszej rozprawie.

Efekt zróżnicowanego podejścia do różnych spraw można osiągnąć dzięki dobrym sędziom, nie poprzez kolejne mutacje procedur.

Wraca też pomysł opłat za uzasadnienia, aby zniechęcić do składania wniosków o nie osoby, które nie zamierzają składać apelacji.

Strony ponoszą opłaty sądowe. Znaczące. Dlaczego nie mają za to dostać także uzasadnienia rozstrzygnięcia w swojej sprawie? Podobno nie warto pisać uzasadnień dla stron nieskładających apelacji. To jakieś nieporozumienie. Uzasadnienie nie jest środkiem do apelacji, lecz wyjaśnieniem motywów rozstrzygnięcia. Dobre uzasadnienie powinno skłonić stronę do odstąpienia od zamiaru odwoływania się.

Faktem jest, że przygotowywanie uzasadnień zajmuje sędziom za dużo czasu.

Jeśli tak, to może powinni pisać krótsze. Naprawdę nie muszą być one kompilacją wszystkiego, co wyskoczy na dany temat w Lexie. Nie potrzebuję tego, oczekuję poglądów tego sędziego, nie sprawności posługiwania się wyszukiwarką. Zapobieganie marnotrawieniu czasu sędziego jest ważne, ale ważniejszy jest komfort obywatela. Od pisania nadmiarowych uzasadnień ważniejszy jest problem marnowania czasu obywateli i pełnomocników – ten brak szacunku do ich czasu, emocji i zdrowia widoczny chociażby w byle jakim wzywaniu, opóźnieniach, wyznaczaniu arbitralnych nierealnych terminów, nieliczeniu się w planach sądu z innymi wymaganiami życiowymi i zawodowymi.

Jest też propozycja dotycząca wykroczeń, zwiększenia udziału mandatów, by np. na granicy wschodniej odciążyć sądy od drobnych spraw karnoskarbowych?

To spora pokusa, ale trzeba pamiętać, że węższe kompetencje (kognicja) sądów to także obniżenie standardu gwarancji dla obywateli w większej liczbie spraw.

Jak pan widzi, pomysły te zdradzają chęć odciążenia sędziów, ale z tym mamy do czynienia od dawna, jednocześnie spraw przybywa. Może należy radykalnie sądy odciążyć? Jeśli tak, to co by pan z nich wyrzucił?

Każda propozycja oddania albo dodania rodzaju spraw budzi jakieś wątpliwości. Może należy skoncentrować się nie na utrudnieniach dostępu, nie na ograniczeniu praw do sądu, ale na ułatwieniu obywatelom załatwienia swoich sporów, zanim będą zmuszeni skierować je do sądu. Świat zna e-mediacje lub arbitraż elektroniczny, dostępne online, tanie. Metody polubowne nie odciążą całkowicie sądów powszechnych. Jednak nawet proste wymuszenie analizy twierdzeń i dowodów przed rozprawą często ograniczyłoby postępowanie do jednego posiedzenia. Kluczem do poprawy jest więc przygotowanie postępowań, a nie wylewanie dziecka z kąpielą i odbieranie prawa do sądu.

Może należy pozbyć się spraw drobnych albo zniechęcić do ich wnoszenia?

Zniechęcać nie. Bo co obywatele mieliby niby zrobić z drobnymi sporami? Zrezygnować z roszczeń czy zatrudnić egzekutorów? W wielu krajach powołano elektroniczne sądy dla drobnych spraw, np. w Wielkiej Brytanii Money Claim Online. Więc rozwiązaniem jest tworzenie odrębnego, uproszczonego systemu uzyskiwania orzeczeń w takich sprawach. Badania pokazują, że system pomocy prawnej coraz bardziej wygląda jak dwie piramidy: pierwsza, która obrazuje wszystkie potencjalne spory, z szeroką podstawą opisującą najwięcej drobnych banalnych spraw, w której wraz ze wzrostem znaczenia i skomplikowania zmniejsza się ich liczba, oraz wpisana w nią druga, odwrócona, która przedstawia spory wymagające profesjonalnej obsługi. Spraw drobnych, wymagających obsłużenia zgodnie z wszystkimi regułami procesowymi, będzie coraz mniej, bo ich większość uda się satysfakcjonująco załatwić poza sądem. Bo tam będzie łatwiej, pewniej i szybciej, a nie dlatego, żeby ulżyć sędziom.

Odciążenie sędziów to jedno, organizacja to drugie. Od lat nie udało się zapewnić np. sprawnej poczty sądowej.

Jesteśmy więźniami modelu wymyślonego przed informatycznym tsunami. Ekscytujemy się sztafetą doręczycieli papierowych karteczek, zamiast wymuszać doręczenia za pomocą nowoczesnych narzędzi informatycznych. Lubiłem otrzymywać listy, czytać papierowe gazety, ale muszę uznać, że bardziej efektywne jest komunikowanie się, pozyskiwanie informacji i wymiana poglądów w sieci. Przyjemność płynącą z osobistych kontaktów muszę więc ograniczyć do spraw prywatnych.

W ostatnich latach mieliśmy dużo informatyzacji w sądach, poszły na to ogromne pieniądze. Czy zauważa pan efekty?

Byłem sceptyczny wobec e-protokołu. Wciąż jest z nim sporo kłopotów, ale przynajmniej zniknął problem prostowania i uzupełniania protokołów. Nie trzeba też wystawać w kolejkach po wiadomości o postępowaniach. Od informatyzacji nie ma odwrotu. Tylko potrzebna jest wyobraźnia i unikanie obrony własnej wygody za wszelką cenę. Byłem jeszcze aplikantem, kiedy zaczęto wymuszać na sędziach pisanie orzeczeń na maszynie, a nie ręcznie. Pamiętam utyskiwania starszych stażem sędziów, że na stare lata musieli nauczyć się pisać na maszynie. Zmiany zawsze budzą opór. Często odrobinę uzasadniony, bo prawnicy są konserwatywni, najczęściej jednak jest to obrona własnych przyzwyczajeń.

Czy łatwiej prowadzi się panu sprawę, dochodzi sprawiedliwości teraz niż przed 20 laty?

Kiedy zaczynałem wykonywać zawód, było trudniej, bo na pierwszą rozprawę w sprawie gospodarczej czekałem trzy lata. Tak odległy termin zmuszał ponownie do ustalania, co to za sprawa i czy nadal jest potrzebna. Później postępowania przyspieszyły, ale bycie pełnomocnikiem procesowym sprowadziło się do kroczenia po polu minowym – wymusiło cynizm, sprymitywizowało proces do rytuałów. Teraz znowu jest jakby wolniej, ale bardziej po ludzku – głównie dlatego, że niektóre zamiary ustawodawcy nie przyjęły się w praktyce.

A czy Kowalskiemu jest łatwiej?

Klientom zawsze jest trudniej, gdy postępowania sądowe nabierają cech procesów formułkowych. To syndrom upadku państwa, w imieniu którego jest wymierzana sprawiedliwość. Pod koniec pierwszej Rzeczypospolitej procesowanie się sprowadzono do wypowiadania łacińskich formułek, których nie rozumieli już nawet sędziowie i adwokaci. Nie zawsze konsekwentnie, ale nieuchronnie zmierzamy w tym kierunku.

Jest jasne, że to politycy odpowiadają za stan państwa, w tym wymiaru sprawiedliwości, i że to oni będą podejmować decyzję. Kogo powinni słuchać: obywateli, prawników, sędziów?

Sądy są dla obywateli. Nawet napisałem kiedyś artykuł w „Rzeczpospolitej", że reformę systemu świadczenia pomocy prawnej w Wielkiej Brytanii zaczęto kiedyś od powołania zespołu, w którym większość stanowili nieprawnicy tzw. Komisji Lorda Clementiego (też nie był prawnikiem). Nie podobało się to ani sędziom, ani adwokatom – uznali, że stracili władzę układania sądowej rzeczywistości pod kątem własnych oczekiwań. W Polsce jednak decyzje od dawna nie są w rękach prawników, nie tylko zresztą te dotyczące systemu prawa, a efektów nie widać. Więc należy wsłuchać się w różne racje, ale nade wszystko pomysł mieć własny.

Od czego by pan zaczął reformę wymiaru sprawiedliwości?

Od kiedy zajmuję się prawem, trwa reforma wymiaru sprawiedliwości. Nauczyłem się z tym żyć. Rzeczywista zmiana zacznie się, kiedy zamiast odmieniać przez przypadki słowo sprawiedliwość, odpowiemy sobie na pytanie: jaka sprawiedliwość? Sprawiedliwość dostępna, sprawna, efektywna, akceptowana przez obywateli. Rozumiem, że temu mają służyć pomysły rządu: zmiana zasad powoływania sędziów, większe uprawnienia ministra sprawiedliwości wobec sądów (wizytacje, badanie skarg, apelacja nadzwyczajna), większy dostęp obywateli do wymiaru sprawiedliwości (w tym przywrócenie małych sądów). To jednak tylko szansa, i to zależna od wielu czynników. Większe nadzieje wiązałbym z zapowiedziami realnej odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów oraz rozszerzenia o niepolityków i niesędziów składu Krajowej Rady Sądownictwa. Bo mogą zmienić nastawienie do ludzi.

A więc przewietrzenie Temidy?

Sprawiedliwość ma szansę wtedy, kiedy polskie sądy przestaną być skansenem tkwiącym w połowie XX w. Przecież wciąż komputery są wykorzystywane wyłącznie jako maszyny do pisania, nagrania wszystkim przeszkadzają, e-maile stanowią zagrożenie. A wystarczy w sumie niewiele. Powielenie tego, co działa w rzeczywistości pozasądowej. Gdyby nagrywany protokół był w pełni otagowany, dawałby się logicznie przeszukiwać, a nie tylko przewijać. Zdigitalizowane i z czasem całkowicie elektroniczne akta sądowe, elektroniczne odpisy, przeprowadzanie dowodów w systemie elektronicznym, wideokonferencje (nie tylko przesłuchanie na odległość, ale także posiedzenia), system komunikowania się z pełnomocnikami i stronami, uzgadnianie terminów, gromadzenie i archiwizacja akt sądowych w formie cyfrowej, digitalizacja repertoriów – to wszystko jest technologicznie dostępne, tylko opór mentalny jest zbyt silny, żeby stało się ciałem.

Tak duże nadzieje łączy pan z technologią?

Tak. Jeśli wykorzystamy możliwości, które ona oferuje, to sądy odzyskają czas na bezpośredni, lepszy jakościowo, osobisty kontakt ze stronami. Bo tego oczywiście nic nie zastąpi.

Adwokat Andrzej Michałowski był w latach 2007 – 2010 wiceprezesem Naczelnej Rady Adwokackiej. Prowadzi kancelarię w Warszawie. Specjalizuje się w prawie cywilnym i handlowym.

Opinie Prawne
Marek Isański: Można przyspieszyć orzekanie NSA w sprawach podatkowych zwykłych obywateli
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Maciej Gawroński: Za 30 mln zł rocznie Komisja będzie nakładać makijaż sztucznej inteligencji
Opinie Prawne
Wojciech Bochenek: Sankcja kredytu darmowego to kolejny koszmar sektora bankowego?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Sędziowie 13 grudnia, krótka refleksja
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Zero sukcesów Adama Bodnara"