Bardziej niż sportem czy religią jest on dla tego kraju losem. Rozrywką angielskich kolonizatorów, w którą jeszcze sto lat temu grywali głównie indyjscy książęta i biurokraci, i to raczej dla spokoju albo kariery niż dla przyjemności. Anglicy zniknęli, a krykiet został, jak upał i bieda. Nie jak sport, który trzeba uprawiać, żeby istniał, ale część życia i krajobrazu – to, co po prostu jest.
Tempo życia w Indiach przyspieszało wraz z wprowadzaniem nowych, dynamizujących grę w krykieta przepisów. Nigdzie indziej postkolonializm nie dawał tyle radości, a z czasem i siły. Sami Hindusi uważają, że nie byłoby wielkiego ekonomicznego otwarcia ich kraju z początku lat 90., gdyby w 1983 r. Indie nie wygrały Pucharu Świata w krykiecie. W dyscyplinie, której nauczyli ich kolonizatorzy, okazali się lepsi nie tylko od nich, ale wszystkich innych. Także Pakistańczyków, których pokonali wówczas w finale.