Kiedy nie dorastamy do wyzwań, do wartości najwyższych, przed którymi ustąpić powinny prywatne cele i osobista wygoda, wtedy pozostaje milczenie albo wygłup. W świecie internetu, nachalnych reklam i wrzaskliwych mediów milczenie to niebyt. Dlatego mądrość przegrała z hałasem, argument z inwektywą, a dialog zamarł. On wymaga nie tylko tolerancji, ale otwartości na cudze argumenty.

Tylko co pewien czas – między kolejnymi wyzwiskami – ktoś przypomina sobie o majestacie Rzeczypospolitej. Jak niedawno w Pucku, gdzie prezydent Duda urządził wiec przedwyborczy dla niepoznaki nazwany uczczeniem rocznicy zaślubin z morzem, a jego kontrkandydatka przywiozła – jak powiadają jej przeciwnicy – „obwoźny cyrk kodziarski", dla niepoznaki mianując go spontaniczną reakcją obywateli. Tak, oczywiście: obrońcy majestatu mają rację, to nie powinno mieć miejsca! Ale czy „majestat Rzeczypospolitej" zaprzysięga nocą nieprawnie wybranych sędziów Trybunału Konstytucyjnego i obraża swoich przeciwników jako „komunistów i złodziei"? Na majestat Rzeczypospolitej pracują wszyscy czołowi politycy i to nie przez jedną kadencję. Majestat nie mówi „zdrowie wasze w gardła nasze", nie narzeka na „goleń prawą", gdy jest po prostu pijany, nie pisze „bul" w księdze kondolencyjnej, nie znieważa kogokolwiek zepchnięciem do „gorszego sortu". Elitom wolno mniej niż każdemu z nas, tylko że one nie chcą o tym wiedzieć. Dlatego majestat znalazł się na dzisiejszym poziomie.

Przed pięciu laty na przedwyborczym wiecu prezydenta Komorowskiego w Krakowie widziałem i słyszałem, jak krzykacze zagłuszali nie tylko jego, ale ludzi, którzy siedzieli w więzieniach, aby Polska była nareszcie wolna. Kto sieje wiatr, zbiera burzę. Niestety, elity ścigają się dziś w pokazywaniu sobie środkowego palca albo gołego tyłka. Wielki historyk brytyjski Arnold Toynbee napisał kiedyś: „Jeżeli lud naśladuje elity, to kultura się rozwija. Jeśli zaś elity zaczynają naśladować prosty lud, kultura się zwija".