Uważnie śledźmy ton i argumenty dyskusji, jaka właśnie powinna się rozpoczynać po drugiej stronie globu. Ile będą ważyć w niej wartości, przyzwyczajenia, a może nawet zachodnie przesądy, a ile konkretne interesy. I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od homara.
A konkretnie kilku ton australijskich homarów zalegających na chińskich granicach na tyle długo, żeby z potencjalnie luksusowej potrawy stać się faktycznie cuchnącym odpadem. Sprawa nie rozbiła się zresztą tylko o skorupiaki, Pekin na początku miesiąca wstrzymał – nieoficjalnie – import wielu produktów z Australii. Dodając przy tym, że będzie ona musiała „przemyśleć swoje dotychczasowe zachowanie". Trudno wyobrazić sobie, żeby nie miało to wpływu na przyszłość Canberry w Regional Comprehensive Economic Partnership (RCEP), największej na świecie strefy wolnego handlu powstałej przed tygodniem pod czułym patronatem Pekinu.
Jej znaczenie oddają nie tyle same liczby, jedna trzecia światowego PKB, ile skład. Obok Australii znalazły się w niej między innymi Japonia i Korea Południowa, czyli kluczowi sojusznicy Stanów Zjednoczonych. Być może najważniejsze ogniwa łańcucha mającego – ujmując rzecz z geopolityczną elegancją – zbalansować chińską potęgę w regionie.
W tej chwili ważniejsze od przyczyn decyzji tych krajów – braku konkurencyjnej propozycji ze strony Waszyngtonu na niepewny okres nadchodzącego kryzysu, chaos wewnętrzny w USA – jest to, co przed nami. Dyskusja poprzedzająca wewnętrzną ratyfikację podpisanej umowy. W ciągu 20 lat od podpisania RCEP ma stać się jednym wspólnym rynkiem. Oto więc nabiera wreszcie na naszych oczach konkretnych, prawnych i ekonomicznych ram Pax Sinica. Za porozumieniem gospodarczym pójdą oczywiście wpływy kulturowe i polityczne. Australia, najdalej na Wschód wysunięty przyczółek zachodniej cywilizacji, staje się areną, na której zdecyduje się być może jej los. Ustali równanie między starym sposobem życia a regułami nowego świata.