Kaczyński nie zbuduje polskiej CDU

Czy buntownicy z PiS szykują się do opuszczenia partii, czy też spróbują dokonać czegoś dziś niewyobrażalnego: wyboru nowego prezesa? – zastanawia się publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 27.03.2008 00:38

Kaczyński nie zbuduje polskiej CDU

Foto: Rzeczpospolita

Historia Prawa i Sprawiedliwości to opowieść o traconych szansach polskiej prawicy. Jarosław Kaczyński miał wszelkie dane ku temu, by stworzyć wielkie ugrupowanie chadeckie. Dziś coraz bardziej zbliża się do ściany i nawet trudno określić, o jakim zabarwieniu ideowym. Zapewne więc już nie powstanie wielka chadecja wzorowana na niemieckiej CDU. Bardziej prawdopodobne wydaje się to, że Kaczyński będzie odgrywał rolę Jean-Marie Le Pena na polskiej scenie politycznej. Znając poglądy szefa PiS, niełatwo go sobie w tej roli wyobrazić. Ale z drugiej strony, wspominając jego polityczne zwroty z ostatnich lat, trudno cokolwiek wykluczyć.

Popularność PiS spada, ale spada nie pierwszy raz. Zwykle partia ta umiała jednym spektakularnym ruchem odwrócić złe trendy. Tyle że teraz – dopóki rząd Donalda Tuska nie zacznie popełniać wielkich błędów marketingowych – trudno będzie się PiS przebić do opinii publicznej. Zwłaszcza że ugrupowanie Kaczyńskiego koncertowo przegrywa wszystkie starcia propagandowe. Wydatnie pomaga mu w tym prezydent, który nie zostawia wątpliwości, czyim jest bratem i do kogo jest politycznie przyspawany.

Mam nawet wrażenie, że utrzymujące się około dwudziestoprocentowe poparcie dla PiS jest poparciem dla kogoś, kto jest anty-Platformą. Gdyby oprócz Prawa i Sprawiedliwości istniała inna realna opozycja, wówczas sytuacja PiS mogłaby być znacznie bardziej dramatyczna. Ale szczęśliwie dla Kaczyńskiego LiD dogorywa, a domniemana konserwatywna partia Ujazdowskiego-Rokity-Dutkiewicza długo nie powstanie.

Nic jednak nie wskazuje na to, by Jarosław Kaczyński chciał tę szansę racjonalnie wykorzystać. Ten wielki polityczny analityk i niezły strateg grzęźnie w meandrach taktyki, w której kieruje się przedziwnymi impulsami, osobistymi sympatiami czy niechęciami, wiarą we własną nieomylność i przekonaniem, że w polityce dla słusznych celów można wszystko.

Gdy w 2001 roku powstawało Prawo i Sprawiedliwość, gromadziło rozmaite środowiska. W założeniu nie miało być ugrupowaniem masowym, ale syntezą różnych grup ideowych po prawej stronie sceny politycznej. I tak obok dawnych wojów z Porozumienia Centrum do PiS trafili tacy ludzie jak Wiesław Walendziak, Kazimierz Marcinkiewicz, Kazimierz Ujazdowski, Paweł Zalewski, Jarosław Sellin, Marek Jurek i Mariusz Kamiński (szef CBA). Byli też Ludwik Dorn, Adam Lipiński, no i Przemysław Gosiewski, Marek Suski, Marek Kuchciński. Byli Adam Bielan z Michałem Kamińskim, Paweł Kowal i Jan Ołdakowski. A także Zbigniew Ziobro.

Kiedy w 2005 roku powstawał rząd PiS, Jarosław Kaczyński potrafił taktycznie oddać stery atrakcyjnemu Kazimierzowi Marcinkiewiczowi. Wspólnie udało im się przyciągnąć takie postaci, jak Radosław Sikorski, Zbigniew Religa, Grażyna Gęsicka i Zyta Gilowska. Szefem MSZ mógł wtedy zostać Stefan Meller. Nie wymienię tu wielu nazwisk bardzo dobrych wiceministrów, którzy trafili do pierwszego rządu PiS. Ta lista ludzi w niczym nie przypomina dzisiejszego obrazu Prawa i Sprawiedliwości.

Oddając rząd Marcinkiewiczowi, Kaczyński tracił pełną kontrolę nad partią i biegiem wydarzeń, ale otrzymywał szansę solidnego poszerzenia elektoratu swojej partii. Mimo że zaraz po wyborach media w większości prowadziły oszalały atak na nowy rząd, to dzięki talentom medialnym Marcinkiewicza była szansa, by wrogie nastawienie dziennikarzy i opinii publicznej do PiS zmienić. To był najlepszy moment na stworzenie wielkiego ugrupowania.

Jednak coś, co u Jarosława Kaczyńskiego często imponuje – czyli umiejętność podejmowania decyzji wbrew wszystkim – równie często prowadzi go na manowce. Wiara, że poradzi sobie z ryzykowną koalicją z Andrzejem Lepperem i Romanem Giertychem, przyniosła mu więcej strat niż zysków.

Giertych i Lepper stawali na głowie, by być bardziej wyraziści niż lider PiS. Co chwila zgłaszali pomysły, które ośmieszały ich samych, ale także przyprawiały gębę PiS. Kaczyński nie docenił propagandowej siły ich wystąpień i wywoływanych przez nich skandali. Przeoczył moment, gdy jego rząd zaczął być kojarzony z radykalnymi poglądami Giertycha i Leppera, i w oczach opinii publicznej stał się odpowiedzialny za seksualne ekscesy jurnych działaczy Samoobrony czy faszyzujących młodzianów z Młodzieży Wszechpolskiej. Słusznie czy nie, najbardziej wyrazistą twarzą rządu Kaczyńskiego stał się nie on sam, nie Zbigniew Ziobro nawet, lecz Roman Giertych.

Wprawdzie PiS połknął w końcu elektorat obu kłopotliwych partii, ale otrzymał też etykietkę partii radykalnej. To z kolei zablokowało rozbudowę PiS w kierunku centrum. A bez zagospodarowania choć części centrum nie da się stworzyć wielkiego ruchu politycznego.

A przecież historia mogła potoczyć się zupełnie inaczej. Bo co by się stało, gdyby decyzja o wyborach zapadła wiele miesięcy wcześniej. Gdyby PiS zrezygnował z rządów z wątpliwymi koalicjantami w imię wartości. Gdyby do nowych wyborów przystąpiła partia, która na sztandarach ma walkę z korupcją, ale jednocześnie jest w stanie utworzyć rząd z Marcinkiewiczem i Sikorskim? Gdyby po odsunięciu Stefana Mellera bracia Kaczyńscy na opuszczony fotel wyznaczyli nie Annę Fotygę, ale Pawła Zalewskiego, którego poglądy – jeśli chodzi o politykę zagraniczną – nie różniły się niczym od poglądów lidera PiS. Gdyby Jarosław Kaczyński zrobił to wszystko, wtedy wynik wyborów i kierunek rozwoju PiS mogłyby być zupełnie inne.

Wypadki potoczyły się jednak w trudnym do zaakceptowania – nawet dla wielu polityków PiS – kierunku. Im sytuacja była trudniejsza i bardziej skomplikowana, tym Kaczyński coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu o swojej racji i coraz bardziej nerwowo reagował na wszelkie wątpliwości. Jako pierwszy zapłacił za nie Paweł Zalewski, który publicznie pytał o wynik negocjacji z Brukselą, których szczegóły do dziś pozostają tajemnicą.

Coraz gorzej zaczęli być też traktowani konserwatyści z dawnego Przymierza Prawicy. Jednocześnie Kaczyński przez prowadzenie zawiłej gry na prawej flance doprowadził do pozbycia się Marka Jurka i jego politycznych przyjaciół. Wkrótce PiS porzucili i Radosław Sikorski, i Antoni Mężydło, na skraju partii znalazł się też wieloletni przyjaciel i jeden z najbardziej zaufanych współpracowników braci Kaczyńskich – Ludwik Dorn.

Coraz bardziej osamotniony jest Zbigniew Religa. Trudno też uwierzyć, by do „afery traktatowej” entuzjastycznie byli nastawieni Grażyna Gęsicka oraz tzw. grupa muzealników.

Doszło nawet do tego, co do niedawna trudno było sobie nawet wyobrazić – przeciwko prezesowi zbuntowała się grupa młodych, nieznanych posłów PiS, którym trudno zaakceptować woltę Kaczyńskiego w sprawie traktatu lizbońskiego. Wprawdzie w spektakularny sposób zostali doprowadzeni do porządku, ale nie można wykluczyć, że zdezerterują, zwłaszcza gdy perspektywa kolejnych wyborów zacznie się przybliżać.

Proszę sobie wyobrazić młodych, inteligentnych, konserwatywnie nastawionych dwudziestoparo- i trzydziestolatków, Nie dość, że wciąż muszą się tłumaczyć z dawnej koalicji z Lepperem i Giertychem, a dziś czerwienią się z powodu zadymy o ratyfikację traktatu, to jeszcze muszą wysłuchiwać wynurzeń swego szefa o obyczajach internautów czy o tym, jak niemieckie władze wydają polecenia Radiu RMF.

Wynurzenia te kosztują zresztą Kaczyńskiego więcej, niż się ktokolwiek spodziewał. Wśród wielu polityków PiS narasta frustracja. Prawo i Sprawiedliwość od dwóch lat systematycznie zawęża swoje pole przyciągania. Nie przyniesie to dobrych skutków, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę niechęć mediów do tej partii i niewspółmierne nagłaśnianie każdej wpadki prezesa partii i jego ludzi.

Ewakuacje z tonącego statku nie są w polityce polskiej czymś nieznanym. Pytanie, czy kolejna fala niezadowolonych przyczai się, by w odpowiednim momencie wskoczyć na jakąś szalupę, czy też spróbuje dokonać na statku PiS czegoś dziś jeszcze niewyobrażalnego: poszuka nowego kapitana.

Bardziej prawdopodobne wydaje się jednak, że statek Prawa i Sprawiedliwości z tym samym kapitanem nadal będzie dryfować.

Opinie polityczno - społeczne
Kazimierz M. Ujazdowski: Francja jest w kryzysie, ale to nie koniec V Republiki. Dlaczego ten ustrój przetrwa?
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Rafał Trzaskowski musi się odelitarnić i odciąć od rządu, żeby wygrać
analizy
Donald Trump już wstrzymuje pierwszą wojnę. Chyba
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Bezpieczeństwo, Europo! Co to znaczy dla Polski?
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: „W tym roku Ukraina przestanie istnieć”, czyli jak Putin chce pokroić Europę
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego