Geniusze politycznej manipulacji

„Zagrożenie kaczyzmem” musi trwać. Bo co się stanie z poparciem wyborców, gdy odkryją, że kaczyzm był tylko polityczno- -medialną kreacją, a walka z korupcją prowadzona przez rząd PiS była dla Polski korzystna? – pisze znana socjolog

Publikacja: 31.03.2008 00:52

Geniusze politycznej manipulacji

Foto: Rzeczpospolita

Red

Tygodnik „Wprost” poinformował swoich czytelników, że według sondażu TNS OBOP dla Flashbook.pl aż 85 proc. Polaków zdaje sobie sprawę z tego, że politycy nimi manipulują. Wiadomość byłaby dobra, gdyby była prawdziwa – bo wyborca odporny na manipulacje to prawdziwy skarb dla demokracji. Polskie społeczeństwo zdaje się być przekonane, że w przedwyborczych kampaniach politycy oferują mu iluzje, kłamstwa i nierealne obietnice, a więc odmawia udziału w wyborach.

Polityka to brud, kłamstwa i manipulacje – tak myśli wielu polskich wyborców i taki stosunek do polityki ujawniają liczne sondaże. Na liście „rzeczy ważnych” dla respondentów polityka zawsze i bez wyjątku zajmuje miejsce ostatnie. Ale czy oznacza to, że nasz wyborca jest odporny na manipulację, czy wręcz odwrotnie, okazuje się podatny na socjotechnikę, która od polityki skutecznie go odciąga?

Trzeba ważnego impulsu, by wywołać odruch uczestnictwa w wyborach czy referendum. Dobrym tego przykładem były wybory 1989 roku, referendum akcesyjne z 2003 roku oraz polityczno-medialna kreacja Polski zagrożonej kaczyzmem z 2007 roku, która zmobilizowała najmłodszych wyborców.

Wybory 1989 roku i referendum z 2003 roku były rzeczywiście bardzo ważnym wydarzeniem w najnowszej historii Polski. Jednak frekwencję napędzoną w 2007 roku „zagrożeniem kaczyzmem” wywołano w złych intencjach. Mimo to uważam, że podział sceny politycznej na PiS i PO sprzyja demokracji, bo kończy okres braku wiary w autentyczność politycznych podziałów.

Różnice między tymi partiami są realne i autentyczne, przywracają wyborcom poczucie wpływu na kształt Polski. Pod jednym wszelako warunkiem – że politycy PO zrezygnują z ukrywania swojego programu pod nie swoimi hasłami Polski wspólnotowej, solidarnej i prospołecznej, a PiS przestanie oganiać się od młodych konserwatystów jak od szarańczy i przestanie szukać wsparcia wśród środowisk postkomunistycznej lewicy.

Dzisiaj szanse na taką sytuację są niewielkie. Platforma Obywatelska, która wygrała wybory na fali walki z kaczyzmem, nie zrezygnuje łatwo z tak udanej mistyfikacji. Bo co się stanie z poparciem wyborców, szczególnie tych najmłodszych, gdy odkryją, że kaczyzm był tylko polityczno-medialną kreacją, a walka z korupcją prowadzona przez rząd PiS miała sens i była dla Polski korzystna? „Zagrożenie kaczyzmem” musi trwać dalej.

Dlatego słyszymy wypowiedzi Radosława Sikorskiego o politykach PiS: „To synteza nieuctwa z paranoją”. Ten styl pomaga narzucić wyborcom przekonanie, że opozycja jest bezużyteczna i zawsze się myli. Jak w Rosji czy na Białorusi, gdzie demokracja niby jest i wyborcy niby wybierają, ale rządzi tylko jedna siła polityczna i to ona ma monopol na wszystkie możliwe racje. Ale odwoływać się do takich porównań – nie uchodzi...

Już wiele razy robili to politycy i sympatycy PO, porównując Jarosława Kaczyńskiego do Gomułki, Bieruta, Putina, a IV RP do stalinizmu. Słowa padły, liczni wyborcy dali im wiarę i nawet gdyby Polska zaczęła podążać drogą rosyjską, przestrogi zostałyby zlekceważone i wyśmiane.

Jak wynika z sondażu TNS OBOP opublikowanego przez „Wprost”, Polacy są przekonani, że najbardziej manipulują opinią publiczną bracia Kaczyńscy, dwukrotnie rzadziej – Andrzej Lepper i Donald Tusk, i bardzo rzadko – Lech Wałęsa, Wojciech Olejniczak i Waldemar Pawlak.

W tym kontekście zabawnie wygląda wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego o internautach, która najprawdopodobniej odebrała mu kolejnych sympatyków. Jak przebiegłym manipulatorem musi być prezes PiS, jeśli tak trudno pojąć cele, dla których pozwala sobie na takie wypowiedzi. Prawdziwy geniusz manipulacji!

Zupełnie inaczej niż Donald Tusk, który godzinami opowiada o miłości i zaufaniu, zyskując masowe poparcie. O żadnej manipulacji nie ma w tym przypadku mowy. Czy więc samowiedza Polaków o manipulacji jest tak wielka, jak pisze „Wprost”, czy bardzo skromna, jak ośmielam się sama uważać? Oto kilka przykładów wartych przeanalizowania.

Przykład pierwszy; biały szczyt i reforma służby zdrowia. Oglądam bezpośrednią transmisję w TVP Info. Premier wygłasza uroczyste podsumowanie białego szczytu. Słyszę ciepłe słowa o wspólnej, ciężkiej pracy, o wzajemnym zaufaniu, o kompromisach i zmianach dokonanych pod wpływem obywatelskich konsultacji. Premier kończy, żegna się i przeprasza, że śpieszy się na posiedzenie rządu.

I nagle słyszę wyraźne, spontaniczne głosy protestu. Sala woła: „Nieprawda, że akceptujemy te argumenty”. Transmisja idzie na żywo, więc premier zostaje, by posłuchać pierwszych dyskutantów. Zaczyna Konstanty Radziwiłł, prosząc o niewprowadzanie pod obrady Sejmu projektów niedopracowanych i nieakceptowanych przez uczestników białego szczytu. Szefowa Sekretariatu Ochrony Zdrowia „S” Maria Ochman zarzuca rządowi zaledwie statystowanie w pracach szczytu.

Przewodniczący „S” Janusz Śniadek przypomina o problemach płacowych w służbie zdrowia i oświadcza, że nie podpisze dokumentu końcowego. Odmawiają swojego podpisu zresztą wszystkie największe związki: NSZZ „S”, OZZPiP, OZZL i stowarzyszenie pacjentów Primum Non Nocere. Krytycznie komentują propozycje rządu Krzysztof Bukiel i Dorota Gardias. Premier lekko zdenerwowany odpowiada dyskutantom i wychodzi, prof. Marek Safjan zarzuca im nierealne oczekiwania, a minister Ewa Kopacz w ostrych słowach przypomina, że pacjenci nie będą tolerować w nieskończoność finansowych żądań lekarzy. Koniec marzeń, wróciła rzeczywistość.

Po co zwołano biały szczyt? Oficjalnie: by pokazać zaufanie rządu do społeczeństwa obywatelskiego i jego zdolność do konsultowania projektów ustaw. Mniej oficjalnie: by zatrzymać protesty w szpitalach i osłabić ich radykalizm.

Ale najmniej oficjalna odpowiedź jest, moim zdaniem, inna. Szczyt miał osiągnąć dwa cele: stworzyć wrażenie, że za kształt trudnych reform w służbie zdrowia odpowiada tzw. społeczeństwo obywatelskie (czyli uczestnicy szczytu) i wprowadzić pod obrady Sejmu dobre propozycje rządu PiS tak, by nikt tego nie zauważył. Przecież nic, co pisowskie, nie może być dobre, więc koszyk świadczeń gwarantowanych i podniesienie składki zdrowotnej o 1 proc. mają być kojarzone nie z ministrem Zbigniewem Religą, lecz białym szczytem. Co prawda składkę – w wersji PiS – można byłoby odpisać od podatku, a wersja PO oznacza zwiększenie obciążeń podatnika, ale kto o tym będzie wiedział. Wszyscy zobaczyli, że PO konsultuje, zawiera kompromisy ze społeczeństwem obywatelskim, słucha innych. A wszystko, co dobre, nie od PiS pochodzi!

Zabieg się udał, czy służba zdrowia przeżyje, nie wiadomo. Pacjentom pozostaje droga sądowa i odwołanie się do ustawy o prawach pacjenta. Także zmarłego.

Komentarze zwracają uwagę na podobieństwo dzisiejszych projektów PO do „skoku na media” wykonanego tuż po wyborach przez PiS. Dostrzegają też plany sięgające znacznie dalej; zniesienie abonamentu, bezpośredni wpływ rządu (ministra skarbu) na władze Radiofonii i Telewizji, ukryte plany prywatyzacji telewizji publicznej etc. Do rządu zdają się nie docierać żadne racjonalne argumenty, ani te zawarte w artykule Liliany Sonik („Telewizja publiczna to znaczy dla wszystkich”, „Rzeczpospolita”, 17 III), ani przegląd rozwiązań praktykowanych w UE.

Jestem zaniepokojona stanem polskiej demokracji, społeczeństwa obywatelskiego i mediów, które lubią „biegać na pomoc wygrywającym”

Dlaczego? Rząd Platformy zgłosił pierwotnie propozycje tak radykalne i szokujące, aby po ich złagodzeniu media przyjęły je jako „zwyczajne” i naturalne. Rezygnacja z abonamentu ma w „zwykłym” człowieku wywołać poczucie ulgi i akceptację dla nowych rozwiązań. A telewizja przejęta przez rząd ma cichutko i stopniowo wejść w fazę przedprywatyzacyjną.

Warto przypomnieć zasadnicze różnice między sytuacją w mediach w 2005 i 2007 roku. Po wygranych wyborach PiS zastało telewizję publiczną sformatowaną przez Roberta Kwiatkowskiego i tylko z lekka podretuszowaną przez Jana Dworaka. Radio publiczne było tak stronnicze, że sympatyzujący z PiS obywatele (przypominam, że Konstytucja III RP tego nie zabrania) nie mieli powodu, by włączać Jedynkę lub Trójkę. TVP była skrajnie stronnicza.

Ostatnie dwa lata i zmiana na stanowiskach prezesów obu tych instytucji przyniosły pluralizację mediów i uczyniły sytuację bardziej normalną. Wiem, że zwolennicy PO uważają, że jest inaczej. Przypominam jednak, że nikt, nawet oni, nie ma monopolu na prawdę. Więc i mój pogląd ma prawo do obecności w publicznej debacie. Dzisiejszy skok na media w wydaniu PO dokonuje się w innej sytuacji i nie ma merytorycznego uzasadnienia. Jest przejęciem, a nie zmianą, która w 2005 roku była rzeczywiście konieczna.I znowu pozostaje otwarte pytanie, czy to, co dzieje się wokół mediów, jest otwartą i przejrzystą grą o wolne media, czy manipulacją, w wyniku której zmiana na gorsze traktowana będzie jako „normalność”.

Mam wrażenie, że w naszej pamięci zatarło się to, co w wyniku rządów Leszka Millera okazało się najbardziej szkodliwe i kosztowne dla Polski. Pamiętamy głównie aferę Rywina – czyli ważną próbę przejęcia mediów przez ich podział między dwa środowiska polityczne, które dzisiaj tworzą LiD. Tymczasem najbardziej dramatyczne w skutkach okazały się rezygnacja z projektu budowy gazociągu i wycofanie się z umowy w tej sprawie podpisanej z Norwegami przez rząd Jerzego Buzka oraz likwidacja kas chorych. Za obie te decyzje płacimy wysoką cenę do dzisiaj. Gazociąg z Norwegii miał powstać do 2008 roku, więc nikt nie planowałby dzisiaj gazociągu północnego Rosja – Niemcy (rury nie mogą się krzyżować). Gdyby kasy chorych konsekwentnie poprawiano, a nie likwidowano, problemy ze służbą zdrowia byłyby nieporównanie mniejsze.

Obu tym decyzjom nie udało się zapobiec, opozycja była słaba, podzielona i lekceważona, media obsługiwały rząd i prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, a eksperci i komentatorzy, nawet ci merytoryczni, byli kompletnie bezradni.

Może warto uczyć się na błędach, szczególnie tych kosztownych. Mam poważne obawy o losy instalacji tarczy antyrakietowej, przypuszczam, że skończy się podobnie jak norweski gazociąg. Minister Radosław Sikorski odegra kilka spektakularnych scen, pokazując osobistą odwagę i determinację w negocjacjach z... Ameryką (wszak Alaska to prawie Syberia). Donald Tusk powie kilka pocieszających zdań o zbliżeniu stanowisk po obu stronach i tak doczekamy wyborów prezydenckich w Stanach.

A potem demokraci zrezygnują z planów budowy instalacji w Polsce i Czechach. Stracimy ogromną szansę na polityczną podmiotowość. Rosja uzyska to, o co jej chodzi. Dzisiaj to nie my jesteśmy podmiotem negocjacji, z inicjatywy polskiego rządu o warunkach instalowania tarczy dyskutują ponad naszymi głowami prezydenci USA i Rosji.

Czy to tylko suma przypadkowych zdarzeń, czy coś więcej? Bardzo chętnie pogodzę się z myślą, że nie miałam racji, gdy negocjacje z USA zakończą się naszym sukcesem. Ale lewica nie ukrywa swojego sceptycyzmu wobec tarczy, a PO robi wiele, by przejąć elektorat tej partii. Więc może lepiej nie udawać, że wszystko toczy się normalnie.

Polityka zagraniczna to także „Widoczny znak”. W Berlinie powstaje państwowa placówka, której celem jest zachowanie pamięci o XX wieku jako „stuleciu wypędzeń”. Nie jest to Centrum przeciwko Wypędzeniom, lecz „Widoczny znak”, ale pod nową nazwą kryje się realizacja większości starych założeń osoby „pozbawionej w Niemczech jakiegokolwiek znaczenia”, czyli Eriki Steinbach.

Projekt był konsultowany z polskim rządem reprezentowanym przez Władysława Bartoszewskiego. My ukrywamy wynik konsultacji, a niemiecki rząd wydaje oświadczenie informujące, że po owocnych rozmowach rząd polski nie zgłasza już sprzeciwu wobec tego projektu.

Jeszcze do niedawna powszechnie odrzucaliśmy akceptację dla pomysłu Związku Wypędzonych. Co się zmieniło? Czy znowu walka z „kaczyzmem” stała się wygodnym parawanem, za którym można ukryć uległość rządu Donalda Tuska wobec Niemiec? Jeśli bowiem „ci źli kaczyści” sprzeciwiali się upamiętnieniu „przymusowych wypędzeń Niemców” jako największej, obok Holokaustu, zbrodni XX wieku, to zmiana polityki przez PO musi (!) być słuszna.

Przyznam, że jestem zaniepokojona stanem polskiej demokracji, społeczeństwa obywatelskiego i mediów, które lubią „biegać na pomoc wygrywającym”. Dzisiaj wyraźnie widać, jak wiele zależy od opozycji politycznej. Bez niej wszystkie inne mechanizmy okazują się bezskuteczne. Warto o tym pamiętać, gdy bezmyślnie walczy się z kaczyzmem, którego nie ma. Jak to więc jest z naszą samowiedzą o politycznych manipulacjach?Krytyczna reakcja uczestników białego szczytu na zbyt gładkie słowa premiera, list intelektualistów w obronie abonamentu budzą pewną nadzieję. Jednak w polityce zagranicznej to za mało. Na kolejną przegraną, jak ta z lat 2001 – 2005, nie możemy sobie pozwolić.

Autorka jest doktorem socjologii z Polskiej Akademii Nauk

Tygodnik „Wprost” poinformował swoich czytelników, że według sondażu TNS OBOP dla Flashbook.pl aż 85 proc. Polaków zdaje sobie sprawę z tego, że politycy nimi manipulują. Wiadomość byłaby dobra, gdyby była prawdziwa – bo wyborca odporny na manipulacje to prawdziwy skarb dla demokracji. Polskie społeczeństwo zdaje się być przekonane, że w przedwyborczych kampaniach politycy oferują mu iluzje, kłamstwa i nierealne obietnice, a więc odmawia udziału w wyborach.

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?