Tygodnik „Wprost” poinformował swoich czytelników, że według sondażu TNS OBOP dla Flashbook.pl aż 85 proc. Polaków zdaje sobie sprawę z tego, że politycy nimi manipulują. Wiadomość byłaby dobra, gdyby była prawdziwa – bo wyborca odporny na manipulacje to prawdziwy skarb dla demokracji. Polskie społeczeństwo zdaje się być przekonane, że w przedwyborczych kampaniach politycy oferują mu iluzje, kłamstwa i nierealne obietnice, a więc odmawia udziału w wyborach.
Polityka to brud, kłamstwa i manipulacje – tak myśli wielu polskich wyborców i taki stosunek do polityki ujawniają liczne sondaże. Na liście „rzeczy ważnych” dla respondentów polityka zawsze i bez wyjątku zajmuje miejsce ostatnie. Ale czy oznacza to, że nasz wyborca jest odporny na manipulację, czy wręcz odwrotnie, okazuje się podatny na socjotechnikę, która od polityki skutecznie go odciąga?
Trzeba ważnego impulsu, by wywołać odruch uczestnictwa w wyborach czy referendum. Dobrym tego przykładem były wybory 1989 roku, referendum akcesyjne z 2003 roku oraz polityczno-medialna kreacja Polski zagrożonej kaczyzmem z 2007 roku, która zmobilizowała najmłodszych wyborców.
Wybory 1989 roku i referendum z 2003 roku były rzeczywiście bardzo ważnym wydarzeniem w najnowszej historii Polski. Jednak frekwencję napędzoną w 2007 roku „zagrożeniem kaczyzmem” wywołano w złych intencjach. Mimo to uważam, że podział sceny politycznej na PiS i PO sprzyja demokracji, bo kończy okres braku wiary w autentyczność politycznych podziałów.
Różnice między tymi partiami są realne i autentyczne, przywracają wyborcom poczucie wpływu na kształt Polski. Pod jednym wszelako warunkiem – że politycy PO zrezygnują z ukrywania swojego programu pod nie swoimi hasłami Polski wspólnotowej, solidarnej i prospołecznej, a PiS przestanie oganiać się od młodych konserwatystów jak od szarańczy i przestanie szukać wsparcia wśród środowisk postkomunistycznej lewicy.