Roma locuta, causa finita. Nominacja Stolicy Apostolskiej dla arcybiskupa Sławoja Leszka Głódzia wydaje się już pewna i to kończy spekulacje, kto obejmie metropolię gdańską. Puentuje to też parę tygodni emocji wokół nowej nominacji.
Czy była to „nowa sprawa Wielgusa”, jak pisał włoski dziennik „Corriere della Sera”? Zdecydowanie nie. Czymś zupełnie innym niż wątpliwości do kandydatury abp. Głódzia była bardzo poważna kwestia, czy biskup, co do którego istniały wątpliwości lustracyjne, może objąć następstwo po prymasie Józefie Glempie w jednej
z najważniejszych polskich metropolii.W wypadku Sławoja Leszka Głódzia sprzeciw gdańskich elit liberalnych pojawił się przede wszystkim jako reakcja na nominację dla „radiomaryjnego arcybiskupa”. Pod tym hasłem- -epitetem upycha się różne zarzuty wobec hierarchy: od życzliwości dla toruńskiej rozgłośni do poglądów konserwatywnych.
W każdym episkopacie na świecie są biskupi o różnej wrażliwości. Czy należy na mapie Polski wyznaczać dla nich specjalne obszary kanoniczne? Warszawska Praga – owszem, tam jest miejsce dla konserwatysty, ale już nie w Gdańsku?
Póki różnice między biskupami nie wychodzą poza nauczanie Kościoła, póty ich poglądy nie mogą nikogo dyskwalifikować przy obejmowaniu funkcji kościelnych. To prawda, że w wypadku arcybiskupa Głódzia trudno zapomnieć o jego „sarmackim kolorycie”, autorytarnym stylu wypowiedzi, o kontrowersyjnym stylu pełnienia funkcji biskupa polowego czy o legendach na temat jego udziału w feralnym wyjeździe z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim do Charkowa. Styl lub specyfika osobowości może kogoś zachwycać lub nie, ale nie musi mieć wpływu na papieską decyzję o nominacji.