Czy polska władza sprzeniewierza się woli narodu?

Trybunał Konstytucyjny powinien interpretować polskie przepisy zgodnie z postanowieniami konstytucji, a nie życzliwie dla Unii Europejskiej – pisze profesor prawa

Publikacja: 23.04.2008 01:28

Red

W polemikach, które wywiązały się w związku z ratyfikacją traktatu z Lizbony, zwolennicy obecnego kształtu udziału Polski w UE bronili prawnych reguł tej współpracy, dowodząc jej poprawności i zgodności z polską konstytucją (np. Stanisław Biernat w „Rz” z 28 marca 2008 r. „Polska także jest Unią Europejską”). Powoływano się na argumenty konstytucyjne, które osobom niezorientowanym głębiej w problematyce mogły wydawać się nawet przekonujące.

W związku z tym wyjaśnienia wymaga kilka kwestii, które wykorzystywane są przez sympatyków państwa wspólnotowego w sposób wprowadzający opinię publiczną w błąd.

Twierdzi się, że polska konstytucja dopuszcza przystąpienie do Unii i przekazanie jej „części kompetencji organów władzy publicznej (art. 90)”. Pogląd ten nie oddaje wiernie treści ani sensu tego przepisu. W rzeczywistości zezwala on na przekazanie „organizacji międzynarodowej (ale nie tworzonemu państwu unijnemu) kompetencji organów władzy państwowej (tylko) w niektórych sprawach”. UE nie jest „organizacją międzynarodową” w rozumieniu prawa międzynarodowego.

Nadto przekazanie na jej rzecz jak dotychczas około 80 proc. spraw z zakresu gospodarki (nie licząc innych dziedzin, np. spraw zagranicznych, wewnętrznych, rolnictwa, itp.), z najważniejszych, strategicznych dla każdego państwa, obszarów nie jest przekazaniem kompetencji „w niektórych sprawach”, jak zezwala Konstytucja RP. Już dawno bowiem władze polskie oddały Unii większość kluczowych kompetencji w większości spraw, co jest wyraźnym naruszeniem art. 90 ustawy zasadniczej.

A ponieważ celem Unii jest „dalsza”, „pełna” integracja, na mocy kolejnych traktatów przejmie zapewne całość podstawowych, suwerennych spraw i decyzji przekazywanych jej etapami przez polskie władze. Zawsze oczywiście z uzasadnieniem, że art. 90 konstytucji na to zezwala.

Powstaje jednak pytanie, czy polskie władze, cedując sukcesywnie i dobrowolnie (!) swe konstytucyjne i ustawowe zadania i decyzje na struktury zagraniczne, działają w zgodzie z narodowymi interesami? Czy organy władzy nie sprzeniewierzają się woli narodu, nie nadużywają depozytu władzy?

Trudno bowiem przyjąć, że naród polski poprzez działania swych przedstawicieli we władzach przekazujących najistotniejsze obszary swych decyzji podmiotom zewnętrznym dąży do samolikwidacji swego państwa, do narodowego i państwowego samobójstwa. Z tego też powodu treść art. 90 jest sprzeczna z fundamentalną aksjologią konstytucji, m.in. zasadą suwerenności i niepodległości Polski wyrażoną już na wstępie, w jej preambule.

Trzeba wyraźnie podkreślić, iż w konstytucji w ogóle nie powinno być przepisu w rodzaju art. 90 dającego podstawę do poważnego ograniczenia lub znoszenia suwerenności państwowej. Tym bardziej że przepis ten nie formułuje i nie wyznacza wyraźniejszych granic ilościowych ani rodzajowych dla praktycznie nieodwracalnego (zdaniem ETS) przenoszenia atrybutów suwerenności RP na rzecz niejasnego, przy tym samozwańczego „suwerena unijnego”.

Twórcy konstytucji z 1997 r. odpowiedzialni za włączenie do niej postanowień art. 90 ponoszą historyczną odpowiedzialność za przygotowanie podstawy prawnej umożliwiającej i legitymizującej etapową (a przez opinię publiczną w krótkiej perspektywie niezauważalną) autodestrukcję państwa, jego prawa i dekompozycję jego funkcji, zadań i organizacji.

Dla uzasadnienia konstytucyjności działań prawnych związanych z ratyfikacją kolejnego traktatu (lizbońskiego), jeszcze bardziej spajającego struktury państwa i prawa polskiego z UE wskazuje się, że w art. 9 konstytucji „jest podstawa do skonstruowania zasady przychylności dla prawa międzynarodowego i integracji europejskiej”.

Ten pogląd ma charakter życzeniowy, gdyż przepis: „Rzeczpospolita przestrzega wiążącego ją prawa międzynarodowego”, nie stanowi podstawy dla jakiejś przychylności (cóż to zresztą miałoby prawnie oznaczać?). Deklaruje on, że Polska w ramach konstytucji opartej na jej nadrzędności w całym systemie prawa (zob. art. 89 i 91 ust. 1) zwyczajnie przestrzega zawartych umów międzynarodowych.

Umowy te nie mogą jednak obalać konstytucji, być z nią sprzeczne ani wobec niej nadrzędne. Poza tym umowy międzynarodowe zawierane są przez suwerenne państwa w celu realizacji własnych, odrębnych interesów. Państwa tak interpretują i wykonują te umowy, by założone przy jej zawieraniu cele egoistycznie osiągnąć.

Nikt nie zawiera przecież umów po to, by potem, w razie sporu czy niejasności, interpretować je przychylnie dla strony przeciwnej, z uszczerbkiem dla własnych interesów. Mówiąc krótko, w art. 9 konstytucji nie ma podstaw dla jakiejś niejasnej zasady przychylności dla prawa międzynarodowego i integracji europejskiej, gdyż byłoby to nielogiczne. Ten krótki przepis oświadcza jedynie, że Polska zawartych umów przestrzega.

Zajęcia stanowiska wymaga też inny powielany powszechnie na użytek integracyjny pogląd. Uważa się więc, iż problem dwuwładzy na terytorium RP prawa polskiego i funkcjonującego niezależnie prawa unijnego oraz spójność między nimi należy rozwiązać poprzez praktykę „proeuropejskiej” wykładni przepisów polskich przez sądy polskie, w tym Trybunał Konstytucyjny (TK).

Trudno przyjąć, że naród polski, przekazując przez swoich przedstawicieli kolejne kompetencje Unii Europejskiej, dąży do narodowego i państwowego samobójstwa

Zdaniem niektórych sędziów TK jest to „zasada konstytucyjna”, choć nigdy nie podano, na których przepisach taką opinię oparto. Niemniej Trybunał „zasadę” tę zawsze stosuje w razie konfliktu norm unijnych z polskimi. Praktyka ta też nie ma jednak podstaw w polskiej konstytucji ani w tradycyjnej doktrynie prawa i zasadach wykładni prawa.

„Zasada” ta – właśnie w związku z pojawieniem się sprzeczności prawa polskiego i wspólnotowego po podpisaniu układu o stowarzyszeniu Polski z UE w 1994 r. i rozpoczęciu okresu dostosowywania prawa polskiego do unijnego – została „lojalnie” wobec Wspólnoty „wyinterpretowana” przez TK z ustawy zasadniczej, chociaż takiej zasady tam nie ma. Byłaby tak samo w konstytucji dysfunkcjonalna jak „zasada przychylności prawu międzynarodowemu i integracji europejskiej”. I sprzeczna z aksjologią polskiej konstytucji, m.in. z zasadą suwerenności RP.

„Życzliwa” interpretacja prawa przez TK polega na takim jego interpretowaniu, nadinterpretowaniu lub niedointerpretowaniu w razie ewentualnych sprzeczności regulacji unijnej z polską, by w efekcie dać „życzliwe” pierwszeństwo przepisom wspólnotowym, sugerując nawet niekiedy uchylenie (prawidłowo uchwalonego w trybach konstytucyjnych) przepisu polskiego. Nigdy unijnego.

Wydaje się jednak, że polski TK powinien interpretować polskie przepisy, zwłaszcza konstytucyjne, nie tyle „życzliwie” dla jakiegoś suwerena zewnętrznego, ile „normalnie”, zgodnie z postanowieniami konstytucji, z interesami polskimi oraz przyjętymi w polskiej nauce prawa regułami jego wykładni. „Życzliwa” dla podmiotu unijnego (to znaczy jaka? Co znacząca?) interpretacja prawa polskiego jest sprzeczna z konstytucją, polską racją stanu oraz rotą ślubowania sędziów TK zobowiązanych „służyć wiernie narodowi” (polskiemu) i „stać na straży Konstytucji RP”, która jest najwyższym prawem w Polsce (art. 8), a nie na straży „interesów integracyjnych Wspólnoty”.

Powyższe, niektóre tylko, problemy dowodzą, że polska konstytucja nie jest dla władz aktem najważniejszym. Stosowana jest wybiórczo, dość dowolnie interpretowana, a często – niestety – interpretowana wbrew wartościom, które ma chronić, tj. dobro i integralność państwa polskiego i jego obywateli.

Władze publiczne i TK co innego przy tym deklarują i nawet uchwalają (np. sejmowa uchwała z 1 kwietnia 2008 r. podkreślająca pierwszeństwo polskiej konstytucji przed regulacjami unijnymi czy wyrok TK dotyczący akcesji Polski do UE, uznający nadrzędność polskiej konstytucji, a przy okazji też nadrzędność prawa wspólnotowego), a co innego robią.

TK jak gdyby nigdy nic równocześnie rozwija i stosuje „życzliwą” dla UE interpretację polskiego prawa, przyznając de facto jego podrzędność, a władze publiczne przekazują Unii traktatami kolejne elementy suwerenności (spośród już tylko „niektórych”, które jeszcze zostały). I przy każdej okazji upewniają się zawczasu, czy aby na ich różne działania Unia pozwala.

Autorka jest profesorem na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego

Opinie polityczno - społeczne
Polska prezydencja w Unii bez Kościoła?
Opinie polityczno - społeczne
Psychoterapeuci: Nowy zawód zaufania publicznego
analizy
Powódź i co dalej? Tak robią to Brytyjczycy: potrzebujemy wdrożyć nasz raport Pitta
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Joe Biden wymierzył liberalnej demokracji solidny cios
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Opinie polityczno - społeczne
Juliusz Braun: Religię w szkolę zastąpmy nowym przedmiotem – roboczo go nazwijmy „transcendentalnym”
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką