W polemikach, które wywiązały się w związku z ratyfikacją traktatu z Lizbony, zwolennicy obecnego kształtu udziału Polski w UE bronili prawnych reguł tej współpracy, dowodząc jej poprawności i zgodności z polską konstytucją (np. Stanisław Biernat w „Rz” z 28 marca 2008 r. „Polska także jest Unią Europejską”). Powoływano się na argumenty konstytucyjne, które osobom niezorientowanym głębiej w problematyce mogły wydawać się nawet przekonujące.
W związku z tym wyjaśnienia wymaga kilka kwestii, które wykorzystywane są przez sympatyków państwa wspólnotowego w sposób wprowadzający opinię publiczną w błąd.
Twierdzi się, że polska konstytucja dopuszcza przystąpienie do Unii i przekazanie jej „części kompetencji organów władzy publicznej (art. 90)”. Pogląd ten nie oddaje wiernie treści ani sensu tego przepisu. W rzeczywistości zezwala on na przekazanie „organizacji międzynarodowej (ale nie tworzonemu państwu unijnemu) kompetencji organów władzy państwowej (tylko) w niektórych sprawach”. UE nie jest „organizacją międzynarodową” w rozumieniu prawa międzynarodowego.
Nadto przekazanie na jej rzecz jak dotychczas około 80 proc. spraw z zakresu gospodarki (nie licząc innych dziedzin, np. spraw zagranicznych, wewnętrznych, rolnictwa, itp.), z najważniejszych, strategicznych dla każdego państwa, obszarów nie jest przekazaniem kompetencji „w niektórych sprawach”, jak zezwala Konstytucja RP. Już dawno bowiem władze polskie oddały Unii większość kluczowych kompetencji w większości spraw, co jest wyraźnym naruszeniem art. 90 ustawy zasadniczej.
A ponieważ celem Unii jest „dalsza”, „pełna” integracja, na mocy kolejnych traktatów przejmie zapewne całość podstawowych, suwerennych spraw i decyzji przekazywanych jej etapami przez polskie władze. Zawsze oczywiście z uzasadnieniem, że art. 90 konstytucji na to zezwala.