Ktoś anonimowy zamówił w kościele Świętej Anny w Wilanowie mszę świętą dziękczynną i o błogosławieństwo Boże dla generała Wojciecha Jaruzelskiego. Szkoda, że nie może jej odprawić ksiądz Popiełuszko, ksiądz Zych albo inny duchowny, któremu nie udało się przetrwać błogosławionego czasu mniejszego zła, upływającego pod ojcowskim okiem i opieką generała.
Wyobrażam sobie, że gdyby w odpowiednim czasie zamiast mszy za Ojczyznę odprawiano w kościołach msze za powodzenie Jaruzelskiego i jego stanu wojennego, i gdyby oczywiście modły te zostały wysłuchane, historia Polski mogłaby się potoczyć zupełnie inaczej. Bardziej harmonijnie. Nie byłoby dzisiaj IPN i nikt by się nie ośmielił sprawdzać, kto do tych mszy służył. Mielibyśmy msze pontyfikalne ku czci materializmu dialektycznego, a generałowi śpiewano by „Te Deum laudamus” i „Gaude Mater Polonia”.
Ciekawe, dlaczego nikt nie zamawia nabożeństw o iluminację dla prezydenta Lecha Kaczyńskiego i o jego podpis pod aktem ratyfikującym traktat lizboński? Dlaczego nikt nie wzywa do modlitw o nawrócenie Irlandczyków? Przed Twe ołtarze zanosim błaganie, na drogę cnoty racz ich wrócić, Panie.
Sprawa jest dość prosta. Unia Europejska w dzisiejszym wydaniu, zwłaszcza intelektualnym, sama jest religią całkowicie samowystarczalną. Traktat lizboński to Ewangelia według Komisji Europejskiej. Na początku było Słowo, a Słowo było ułożone w artykuły i paragrafy. Aby dziś być dobrym,prawomyślnym Europejczykiem, trzeba tylko powtarzać wyznanie wiary. Wierzę w polityków obcowanie, długów odpuszczenie, żywot szczęsny amen.
Jako religia młoda, europeizm lizboński, zwany przed soborem w Lizbonie – konstytucyjnym, przeżywa okres fanatyzmu. Europę, zasiedloną przez niedobitki wojujących pogan oraz rzesze indyferentnych religijnie, zdezorientowanych analfabetów moralno-politycznych przemierzają tłumy flagellantów, uzbrojonych w pejcze i kańczugi, którymi chłoszczą do krwi wszystkich nie dość gorliwych w wierze. Jest to pewien postęp, bo w średniowieczu biczowali siebie na odpuszczenie grzechów.