My, agenci Rosji

Wildstein i Rybiński działają w taki sam sposób jak pracownicy frontu ideologicznego PZPR, którzy nalepiali etykietki wrogów i zdrajców narodu – pisze Mariusz Ziomecki

Aktualizacja: 27.08.2008 08:41 Publikacja: 27.08.2008 01:39

Uwadze Bronisława Wildsteina i Macieja Rybińskiego nie umknie nawet najprzebieglejszy wróg. Ostatnio w polityce światowej pojawiły się ciemne chmury, więc obaj publicyści podnieśli głowy, rozejrzeli się czujnie, nastawili uszu. Posłuchali sobie, co kto gada o Gruzji, tarczy antyrakietowej, wojsku czy bałtyckiej rurze – i złapali trop. Jednocześnie – i całkowicie niezależnie! – rozpoznali w tych głosach panoszącą się w naszej ojczyźnie „partię rosyjską” (Bronisław Wildstein, felieton „Rosyjska partia w Polsce”, „Rz” z 19.08.2008) i „rozległą siatkę rosyjskich agentów” („Dzień Agenta”, Maciej Rybiński, „Rz” z 18.08.2008).

Bez bicia przyznaję, że barwię lakmusowy test, który służy do wykrywania członków „partii rosyjskiej”, i to na głęboką czerwień

Z mojej strony to z pewnością karygodny brak skromności, ale poczułem się trochę wywołany do tablicy. Co prawda obaj tropiciele nie zajmują się drobnicą agenturalną i są nader ostrożni w egzemplifikacji (jedynym członkiem „partii rosyjskiej”, którego red. Wildstein wskazuje z nazwiska, jest Leszek Miller, a kolega Rybiński sugeruje tylko jednego podejrzanego o agenturalność: to chyba gadający o demolce polskiej polityki Wojciech Olejniczak), ale przecież i tak wiemy, o co chodzi. Nie tylko Miller z Olejniczakiem służą Rosji, nie tylko przed nimi trzeba przestrzegać wciąż patriotyczną (na szczęście i taka jakimś cudem nam się ostała!) część społeczeństwa.

Bez bicia przyznaję, że barwię lakmusowy test Wildsteina-Rybińskiego, który służy do wykrywania członków „partii rosyjskiej”, i to na głęboką czerwień. Słynny już tekst oświadczenia prezydentów Polski i krajów bałtyckich w obronie Gruzji uważam za polityczną amatorszczyznę, podobnie jak wiecowy język Lecha Kaczyńskiego w Tbilisi. Twierdzę, że upokarzanie kogokolwiek, nie tylko w dyplomacji, niekoniecznie dowodzi mądrości, a publiczne prowokowanie silnych mści się na dłuższą metę.

Gorzej: nie liczę, że podgrzewanie przez polskiego prezydenta atmosfery międzynarodowej wreszcie zrobi z niego prawdziwego przywódcę, architekta unijno-natowskiej strategii na Kaukazie. Cynicznie spodziewam się, że stara Unia i Stany Zjednoczone rozwiążą ten kryzys bez Lecha Kaczyńskiego i najprawdopodobniej skutecznie, jak dziesiątki innych w relacjach z Rosją w ostatnim stuleciu (choć niekoniecznie w 100 procentach po myśli prezydenta Gruzji).

Mimo patriotycznej ekstazy ostatnich dni trudno mi też wykrzesać z siebie entuzjazm dla amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Wątpię, by pojawienie się tej instalacji na polskiej ziemi redukowało zagrożenie, wciąż na szczęście teoretyczne, że Rosjanie – jakoś, kiedyś – znów nas zniewolą. Nie wierzę w teorię zakładników. Obecność małej grupki amerykańskiego personelu wojskowego w Gruzji jakoś nie powstrzymała rosyjskich czołgów przed przekroczeniem granic tego suwerennego państwa.

Jako członek „partii rosyjskiej” o tarczy rozumuję w sposób sklepikarski. Korzyści z przyjęcia antyrakiet wydają mi się mgliste, za to cena posiadania tego skarbu uderza mnie jako bolesna: to wejście na równię pochyłą zbrojeń. Do niedawna czuliśmy się w Polsce całkiem bezpieczni pod parasolem NATO. Teraz mamy tarczę, więc – jak argumentuje Radosław Sikorski – koniecznie musimy mieć rakiety Patriot (kilkaset milionów złotych za baterię).

Słyszymy też od polityków, że palącą sprawą stała się odbudowa Marynarki Wojennej i całego systemu obrony pe-lot, że nasze lotnictwo potrzebuje więcej F-16 – albo czegoś nowszego. Trzeba też na serio zabrać się do profesjonalizacji Sił Zbrojnych. Na armii, jak 15 sierpnia grzmiał prezydent, „nie wolno oszczędzać”.

Nie kupuję tej argumentacji – przynajmniej do chwili, gdy prezydent zwoła konferencję i powie, na czym wolno oszczędzać. Na płacach? Edukacji? Służbie zdrowia? A może odpuścimy część infrastruktury, na przykład modernizację energetyki? Jako ruski agent spodziewam się jednak, że prezydent nie odpowie na to pytanie, a ze zbrojeń trudno będzie się wycofać.

Powodem jest w części pogarszająca się sytuacja międzynarodowa, a w części, podejrzewam, nasza narodowa psychologia. Znów nakręcamy się w Polsce na konfrontację, której nie jesteśmy w stanie wygrać. Język mobilizacji i militaryzmu zastępuje dominującą do niedawna retorykę pokoju, co niestety nie razi opinii publicznej.

Popularność tarczy błyskawicznie rośnie, podobnie jak prestiż wojska. Zapowiedzi zwiększonych wydatków na zbrojenia nie budzą żadnych dających się usłyszeć protestów. Część inteligencji i komentatorów też dała się zmobilizować, już triumfalnie ogłasza załamanie się „porządku postkomunistycznego” i początek nowej zimnej wojny. Jakbyśmy zbiorowo nie mogli się jej doczekać. Jakby nasze romantyczne dusze zmęczyły się budowaniem cywilnej demokracji i pokojowego ładu międzynarodowego. Jeszcze trochę, a nad piękną polską ziemią usłyszycie cichy śpiew: „Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani...”.

O rurze bałtyckiej nie warto się już rozwodzić. W tej kwestii też myślę jak zdrajca, bo byłbym gotów kończyć protesty i zacząć gadać o podłączeniu Polski do niemiecko-rosyjskiego gazociągu, skoro kiepsko idzie nam blokowanie tego projektu. Wydaje mi się, że lepiej dzielić z Niemcami dodatkowe źródło energii, niż nie mieć do niego dostępu. Ale wiem już z lektur Wildsteina i Rybińskiego, że cokolwiek mówi tradycyjna logika, takie myślenie wpisuje mnie w interesy Moskwy.

Staję tu z otwartą przyłbicą, bo i tak nie zdołam się ukryć. „W momentach, w których zagrożone są interesy Rosji, agenci rosyjscy ujawniają się sami” – demaskuje nas Maciej Rybiński. „Wystarczy wsłuchać się uważnie w rozkład akcentów w publicznych wypowiedziach na temat Gruzji, tarczy antyrakietowej czy rury bałtyckiej, rozważyć, czyj interes wysuwany jest na pierwszy plan, czyje wrażliwości i drażliwości przywoływane są jako rzeczowe argumenty, aby mieć mniej więcej pojęcie o związkach wypowiadającego się z aparatem informacji, dezinformacji i propagandy rosyjskiej”.

Klasycy dialektyki byliby z autora dumni. Zauważmy też, że jego obserwacja niesie ważny aspekt praktyczny. Zanim się otworzy dziób w polskim życiu publicznym, należy najpierw wziąć swoją myśl pod lupę: czy przypadkiem nie ucieszyłaby Władimira i Dmitrija na Kremlu? Czy – niechcący! – nie przemówię w interesie imperium? Nie zrobię z siebie agenta wpływu? Lepiej nie ryzykować i uzyskać od Rybińskiego stempel patriotycznej aprobaty.

Niektórzy mogą mieć trudności z tak ścisłą samokontrolą. Wydaje się więc, że w dłuższej perspektywie przydałby się jakiś urząd, który pomagałby bardziej wątpliwym publicystom, komentatorom i politykom w rodzaju Millera czy Olejniczaka weryfikować ich wypowiedzi. Centrala mogłaby powstać przy ulicy Mysiej w Warszawie.

Kwestia, co się stanie z tą wielką armią ruskich agentów, którzy już są wśród nas, trochę mnie niepokoi. Z agentami nikt się nie cacka, a ja mam niski próg odporności na ból. Na szczęście Bronisław Wildstein nie przesądza do końca, czy jestem bona fide agentem Federalnej Służby Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej. Po wielu gorzkich słowach pod naszym adresem zauważa przecież: „Agenci to mniejszość partii rosyjskiej. Oprócz w różnym stopniu uwikłanych tworzą ją ludzie powodowani prostym interesem, a wreszcie spora liczba użytecznych a tchórzliwych idiotów”.

W razie czego będę więc bił na to, że jestem idiotą. Diagnozy publicystów „Rzeczpospolitej” przypomniały mi obserwację innego prawdziwego patrioty, Przemysława Gosiewskiego, który w trakcie dyskusji nad ustawą o Centralnym Biurze Antykorupcyjnym użył w Sejmie argumentu niesłyszanego w Polsce chyba od czasów Stalina. Ci, którzy zgłaszają zastrzeżenia do projektu Prawa i Sprawiedliwości, grzmiał poseł Gosiewski, muszą mieć nieczyste sumienia. Uczciwy człowiek nie boi się służb, powtarzał.

Publicyści Wildstein z Rybińskim kontynuują dzieło ideologów PiS, dokładnie powielając ich metodę. Po agentach komunistycznej bezpieki przyszła kolej na układanie list agentów wpływu i „pożytecznych głupców”. Swoją drogą, pamięć mi podpowiada, że pracownicy frontu ideologicznego PZPR też działali w ten sposób: myślącym nieprawomyślnie nalepiali etykietki wrogów i zdrajców narodu.

Odnoszę wrażenie, że oto na łamach „Rzeczpospolitej” historia kończy zataczać piękne koło.

Autor jest dziennikarzem i publicystą. Był redaktorem naczelnym „Przekroju”, „Super Expressu” i Superstacji

Uwadze Bronisława Wildsteina i Macieja Rybińskiego nie umknie nawet najprzebieglejszy wróg. Ostatnio w polityce światowej pojawiły się ciemne chmury, więc obaj publicyści podnieśli głowy, rozejrzeli się czujnie, nastawili uszu. Posłuchali sobie, co kto gada o Gruzji, tarczy antyrakietowej, wojsku czy bałtyckiej rurze – i złapali trop. Jednocześnie – i całkowicie niezależnie! – rozpoznali w tych głosach panoszącą się w naszej ojczyźnie „partię rosyjską” (Bronisław Wildstein, felieton „Rosyjska partia w Polsce”, „Rz” z 19.08.2008) i „rozległą siatkę rosyjskich agentów” („Dzień Agenta”, Maciej Rybiński, „Rz” z 18.08.2008).

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?