Uwadze Bronisława Wildsteina i Macieja Rybińskiego nie umknie nawet najprzebieglejszy wróg. Ostatnio w polityce światowej pojawiły się ciemne chmury, więc obaj publicyści podnieśli głowy, rozejrzeli się czujnie, nastawili uszu. Posłuchali sobie, co kto gada o Gruzji, tarczy antyrakietowej, wojsku czy bałtyckiej rurze – i złapali trop. Jednocześnie – i całkowicie niezależnie! – rozpoznali w tych głosach panoszącą się w naszej ojczyźnie „partię rosyjską” (Bronisław Wildstein, felieton „Rosyjska partia w Polsce”, „Rz” z 19.08.2008) i „rozległą siatkę rosyjskich agentów” („Dzień Agenta”, Maciej Rybiński, „Rz” z 18.08.2008).
Bez bicia przyznaję, że barwię lakmusowy test, który służy do wykrywania członków „partii rosyjskiej”, i to na głęboką czerwień
Z mojej strony to z pewnością karygodny brak skromności, ale poczułem się trochę wywołany do tablicy. Co prawda obaj tropiciele nie zajmują się drobnicą agenturalną i są nader ostrożni w egzemplifikacji (jedynym członkiem „partii rosyjskiej”, którego red. Wildstein wskazuje z nazwiska, jest Leszek Miller, a kolega Rybiński sugeruje tylko jednego podejrzanego o agenturalność: to chyba gadający o demolce polskiej polityki Wojciech Olejniczak), ale przecież i tak wiemy, o co chodzi. Nie tylko Miller z Olejniczakiem służą Rosji, nie tylko przed nimi trzeba przestrzegać wciąż patriotyczną (na szczęście i taka jakimś cudem nam się ostała!) część społeczeństwa.
Bez bicia przyznaję, że barwię lakmusowy test Wildsteina-Rybińskiego, który służy do wykrywania członków „partii rosyjskiej”, i to na głęboką czerwień. Słynny już tekst oświadczenia prezydentów Polski i krajów bałtyckich w obronie Gruzji uważam za polityczną amatorszczyznę, podobnie jak wiecowy język Lecha Kaczyńskiego w Tbilisi. Twierdzę, że upokarzanie kogokolwiek, nie tylko w dyplomacji, niekoniecznie dowodzi mądrości, a publiczne prowokowanie silnych mści się na dłuższą metę.
Gorzej: nie liczę, że podgrzewanie przez polskiego prezydenta atmosfery międzynarodowej wreszcie zrobi z niego prawdziwego przywódcę, architekta unijno-natowskiej strategii na Kaukazie. Cynicznie spodziewam się, że stara Unia i Stany Zjednoczone rozwiążą ten kryzys bez Lecha Kaczyńskiego i najprawdopodobniej skutecznie, jak dziesiątki innych w relacjach z Rosją w ostatnim stuleciu (choć niekoniecznie w 100 procentach po myśli prezydenta Gruzji).