Ostatni konflikt wokół nieumieszczenia Lecha Wałęsy przez IPN na liście prześladowanych przez SB odsłonił prawdę, że spór o Wałęsę jest w istocie sporem o polską pamięć. Argumenty poszczególnych stron tego konfliktu dotykają bowiem problemu, czy obywatele mogą poznać swoją przeszłość, czy nie. Kwestia procedur obowiązujących w samym IPN, będąca sednem samego zdarzenia, jest pomijana.
Ostry atak na prawo do swobody badań naukowych przypuścił m.in. Waldemar Kuczyński, potępiając IPN za nieumieszczenie Wałęsy na wspomnianej liście. Tymczasem Instytut postąpił zgodnie z dawno ustaloną procedurą, której krytyki nie słyszałem wówczas, gdy była wprowadzana. Uznano, jak rozumiem, że SB przez kilka lat miała go za swojego współpracownika. Teraz obrońcy Wałęsy oburzają się, że został on po raz kolejny skrzywdzony, i żądają ograniczenia uprawnień IPN.
Wałęsa jest jednak przez swoich obrońców traktowany instrumentalnie. Przypomnijmy, że w roku 1990, gdy lider „Solidarności” startował w wyborach prezydenckich pod hasłem przeprowadzenia dekomunizacji i lustracji, był przez środowisko późniejszej Unii Demokratycznej i „Gazety Wyborczej” przedstawiany jako wyjątkowe (bodaj gorsze niż komunistyczne) zagrożenie dla polskiej demokracji. Dziś te same środowiska bronią go, podejrzewam, nie tyle z szacunku dla niego, ile po to, żeby walczyć z braćmi Kaczyńskimi. W kolejnej odsłonie walki o pamięć Wałęsa okazał się skuteczną bronią.
Spór o pamięć toczy się nad Wisłą od roku 1989. Początkowo dotyczył rozliczenia komunistycznej przeszłości. Jego zwolennicy uważali, że dawną nomenklaturę należy odsunąć od wpływu na życie publiczne niepodległej Polski z dwóch powodów. Po pierwsze, przez wzgląd na jej antyrozwojowy wpływ na politykę i gospodarkę. Po drugie, dla zadośćuczynienia ofiarom komunizmu i wymierzenie zwykłej sprawiedliwości. Po trzecie, nie bardzo wówczas ufano ich prodemokratycznym i liberalnym zapewnieniom.
Przeciwnicy głosili, że w istocie komuniści postąpili rozsądnie, dzieląc się władzą, a pokojowa transformacja jest po części ich zasługą. W tym obozie w jednym szeregu stanęli postkomuniści i środowiska Unii Demokratycznej oraz „Gazety Wyborczej”.