[wyimek][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/10/28/mariusz-max-kolonko-spoldzielnia-ucho-swietnie-dziala-nad-wisla/]skomentuj na blogu[/link][/wyimek]
Polak uwielbia podsłuchiwać. Uwielbia zbierać teczki i gromadzić je w szufladach "na wszelki wypadek". Taką już mamy naturę. Zresztą nie tylko my, także (między innymi) nasi wschodnioniemieccy sąsiedzi i Rosjanie. Tego uczył nas przez ponad 40 lat aparat PZPR-owskiej władzy, rodząc przez kilka pokoleń nowy typ człowieka: homo sovieticus – kreaturę snującą się do dziś nad Wisłą jak wampirowaty opryszek z Bourbon Street z mrocznego hitu Stinga.
[srodtytul]Wprasowany nadajnik[/srodtytul]
Sposób myślenia homo sovieticus przenika dziś polskie dziennikarstwo i politykę. Podsłuchy okazały się narzędziem przydatnym w tasowaniu politycznych koterii w Polsce. Brak precyzyjnej regulacji prawnej tego zjawiska sprzyja grupom wyposażonym w odpowiednie środki techniczne do dokonywania podsłuchów, przy których afera Watergate wygląda jak trabant przy cadillacu.
Właściciel jednego z licznych sklepów dla szpiegów w Nowym Jorku mówi, że jego najlepsi klienci pochodzą z Europy Wschodniej – przede wszystkim z Rosji i Polski. Największe wzięcie u kupujących zza byłej żelaznej kurtyny mają osobiste wykrywacze podsłuchów, które – założone na nadgarstku – ostrzegawczo wibrują przy "przyjacielskim" uścisku dłoni z osobą noszącą nadajnik. Nieźle idą długopisy zapisujące także obraz i dźwięk oraz okulary słoneczne z taką samą funkcją (a także dające podgląd tego, co się dzieje za naszymi plecami), kamery wielkości małego guzika oraz zegarki z okiem kamery ukrytym w zerze godziny dziesiątej. Panie mogą nabyć aparaty-szminki robiące zdjęcia podczas malowania ust i podróbki torebek Louis Vuitton rejestrujące obraz w niezłej rozdzielczości.