Trudno generalizować na temat tego, co myślą ateiści i wszelkie osoby nieuczestniczące w zbiorowych formach życia religijnego. Nie sposób rzetelnie zabierać głosu w „ich” imieniu, bo na owo abstrakcyjne „my” składają się ludzie z definicji hołdujący niepodległości własnego sumienia i raczej niechętni uogólnianiu postaw moralnych.
Mogę jednak mówić za siebie w nadziei, że ten i ów z owych paru procent polskich niewierzących podziela moje odczucia po wyroku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie krucyfiksu w szkole we włoskim kurorcie Abano Terme.
Jestem zażenowany samym faktem, że taki proces się odbył, oraz wypowiedziami powódki i niektórych jej sprzymierzeńców. Nie mam podstaw wątpić, że jej syn – jak donoszą włoskie gazety – czuł, jak oczy Chrystusa z krucyfiksu bez przerwy na niego patrzą, co burzyło jego wewnętrzny spokój. Wcale nie jest mi do śmiechu i nie lubię, gdy się kpi z osób udręczonych własną traumą. Ale moja empatia się kończy w momencie, gdy z indywidualnego problemu, którego miejsce jest w gabinecie psychoterapeuty, robi się sprawę publiczną wleczoną przed kolejne instancje sądu.
Oglądana przy okazji tego procesu alergia na obecność w życiu codziennym symboliki chrześcijańskiej to objaw niedostosowania do rzeczywistości, które – w moim odczuciu – leży już poza granicą dziwactwa.
[srodtytul]Jeszcze ta niedziela![/srodtytul]