Zaraza się rozpełzła. Strach przed niewypłacalnością z Grecji przeniósł się na Portugalię, Włochy i Hiszpanię. Rząd w Atenach za samo ubezpieczenie kredytu płaci dziś 4,2 proc. wartości. Pieniądze coraz trudniej pożyczać też Austrii, zanurzonej po uszy w toksycznych bałkańsko-ukraińskich długach i Belgii z długami większymi niż Hiszpania. Europejski Bank Centralny na podstawie ankiety wśród największych instytucji finansowych przewiduje w tym roku o 40 proc. większe straty na rynku obligacji rządowych.
Panika ma jednak swoje dobre strony. Rząd w Berlinie widząc, jak szybko kryzys rozprzestrzenia się po Europie, infekując inwestycje niemieckich banków, tratując po drodze euro i rynek obligacji, zdecydowany jest działać. Pomoc przypomina trochę akcję gaszenia lasu – kopanie rowów rozdzielających Grecję od innych państw mocno zagrożonych niewypłacalnością.
[srodtytul]Gdzie zatrzyma się ogień[/srodtytul]
Szybki zastrzyk gwarancji dla greckiego rządu może uspokoić inwestorów i zatrzymać ucieczkę przed rynkiem europejskich obligacji. Ustabilizowanie ceny obligacji da chwilę wytchnienia. Nie tylko rządom, ale przede wszystkim bankom, które w ten sposób zabezpieczały swoje portfele inwestycyjne przed ryzykownymi kredytami dla nieruchomości czy wschodzących rynków. Dziś trudno sobie wyobrazić, gdzie ogień może się zatrzymać, jeżeli strawi granice Grecji.
W normalnym świecie, po Atenach przewalałyby się już bandy rabusiów, rozkradających sklepy. Strajki i demonstracje to nic w porównaniu z obrazkami, jakie pamiętamy z Buenos Aires dziesięć lat temu – porzucone biura światowych korporacji, stojące otworem dla każdego, kto potrzebuje nowego zszywacza czy wkładu do drukarki. Jeżeli tak się nie stało, to dlatego, że świat liczy na odsiecz. Ale problem jest dziś równie złożony, jak podczas kryzysu argentyńskiego.