Tego się można było spodziewać. Po wygranych przez Bronisława Komorowskiego wyborach prezydenckich politycy jego ugrupowania zabrali się do urządzania Polski na nowo. I w ramach budowania prawdziwej solidarności i zasypywania podziałów przywołali do porządku Kościół, uznając – ustami Sławomira Nowaka – że „popełnił on duży błąd, przekraczając granice zaangażowania politycznego”. Politykowi PO nie chodziło jednak o przyjmowanie Bronisława Komorowskiego na kilka dni przed wyborami przez kardynała Stanisława Dziwisza, ale o fakt, że jakaś (niewielka) część proboszczów czy księży w czasie rozmaitych wystąpień poparła Jarosława Kaczyńskiego.
Ale to nie „moralność Kalego” jest tu najgroźniejsza. O wiele istotniejsze jest to, że Sławomir Nowak (a także część publicystów „Gazety Wyborczej” czy medialnych duchownych) próbuje ograniczyć fundamentalne prawo Kościoła do głoszenia zasad moralnych. Trzeba mieć bowiem świadomość, że katolikiem jest się nie tylko w Kościele, ale także w pracy, w domu i przy urnie wyborczej.
[srodtytul]Głos sprzeciwu [/srodtytul]
Religia powinna wpływać na dokonywane przez nas wybory. To my ponosimy bowiem część odpowiedzialności moralnej za decyzje, jakie podejmą wybrani przez nas kandydaci. Ta odpowiedzialność jest zaś szczególna, gdy kandydat zapowiada – i to w trakcie kampanii – że sprzeciwia się nauczaniu Kościoła, i zamierza stanowić prawo z owym nauczaniem sprzeczne.
Tak właśnie zrobił Bronisław Komorowski, który wielokrotnie powtarzał, że zamierza wprowadzić w życie ustawę dopuszczającą zapłodnienie in vitro. Jego partyjna koleżanka, minister zdrowia Ewa Kopacz, sugerowała zaś, że procedura ta (związana z niszczeniem zarodków) będzie finansowana z naszych podatków.