Był już penis wpisany w krzyż, polska flaga w kupie i meteoryt miażdżący Jana Pawła II. Wydawało się, że awangardowym "artystom" trudno już będzie wymyślić coś bardziej groteskowego. Okazuje się jednak, że ludzka wyobraźnia nie ma granic. Tym razem modny warszawski twórca Rafał Betlejewski postanowił spalić stodołę z okazji 69. rocznicy pogromu w Jedwabnem. I rzeczywiście, stało się to w niedzielę o godzinie 20. we wsi Zawada pod Tomaszowem Mazowieckim.
[srodtytul]Zachwyt salonów[/srodtytul]
Podobnie jak w przypadku większości innych dzieł "sztuki nowoczesnej", trudno zrozumieć, o co właściwie chodziło. Sam autor nie bardzo potrafi to wytłumaczyć, zasłaniając się pustymi frazesami w stylu: "chcę odbudować utraconą przez Polaków wspólnotę cierpienia z Żydami" czy "Holokaust jest tematem słabo w Polsce rozwiniętym, słabo wciągniętym w orbitę debaty intelektualnej, chciałbym to zmienić".
Mimo podobnych wykrętasów odsłaniających miałkość całego przedsięwzięcia wywołało ono zachwyt salonów intelektualnych. Imprezę swoją obecnością miał uświetnić sam Jan Tomasz Gross, autor słynnych "Sąsiadów", ekscytowali się nią niektórzy publicyści "Gazety Wyborczej". W stodole bowiem "w ogniu miał spłonąć nasz antysemityzm", co miało wstrząsnąć Polakami i sprawić, żeby przypadkiem nie zapomnieli o czarnej karcie swojej historii.
Wydawało się więc, że pomysł jest idealny i że będzie jak zwykle. Prawica podniesie larum, może ktoś nawet pozwie Betlejewskiego do sądu za obrazę narodu i znowu będzie można zewrzeć szyki i przystąpić do boju. Zmobilizować autorytety do podpisania listu w obronie "zaszczutego artysty". Napisać kilka tekstów ostrzegających przed demonami polskiego nacjonalizmu, które znowu ukazały swoją obrzydliwą twarz.