Zgoda buduje – to piękne hasło wyborcze Bronisława Komorowskiego nigdy nie zostało do końca zdefiniowane. Nie dowiedzieliśmy się ani w trakcie kampanii, ani już po wyborach, jak ta zgoda ma wyglądać ani kto będzie do niej dopuszczony. Możemy się jedynie domyślać na podstawie różnych przesłanek, że zgoda nie jest dla każdego i że część uczestników życia publicznego na udział w niej nie zasługuje.
Znaczący moment miał miejsce tuż po ogłoszeniu wyniku wyborów. Marszałek Komorowski zaprosił wówczas na scenę Władysława Bartoszewskiego – człowieka, który był autorem jednej z najdrastyczniejszych, najbardziej aroganckich i agresywnych wypowiedzi tej kampanii, a który wcześniej wsławił się tak eleganckimi określeniami politycznych przeciwników jak „dyplomatołki” czy „bydło”.
Widok Bartoszewskiego obściskującego się z Komorowskim właściwie nie pozostawia wątpliwości: zgoda, owszem, buduje, ale zgoda w rozsądnych granicach. Kto się w nich nie pomieści?
[srodtytul]Oprócz historyków, dziennikarzy i księży[/srodtytul]
Na pewno nie zmieszczą się ci historycy z IPN, którzy zamachnęli się na dobro narodowe, jakim dla PO jest Lech Wałęsa, i ośmielili się zadawać nienawistne pytania dotyczące jego przeszłości, a także działalności w latach 90. Nikt rozsądny nie będzie przecież budował narodowej zgody z karłami moralnymi (określenie Radka Sikorskiego): Cenckiewiczem i Gontarczykiem.