W tekście [link=hhttp://www.rp.pl/artykul/536318.html" "target=_blank]„Chwaleni, nie szanowani”[/link] Łukasz Warzecha skrytykował prowadzoną w ciągu ostatnich lat politykę zagraniczną Polski jako opartą „nie na interesach, ale na frazesach, pustych gestach, udawaniu i pozorach” i uznał, że najlepiej by było, gdyby polscy decydenci stali się dla naszych sąsiadów „partnerami trudnymi”. Czy ma rację?
[srodtytul] Nadgonić zaległości [/srodtytul]
Analizując teksty dotyczące polskiej polityki zagranicznej, takie jak red. Warzechy, warto czasami przypomnieć, jaki jest nadrzędny interes naszego państwa. A jest nim tak silne zakotwiczenie Polski na Zachodzie, aby była ona z nim identyfikowana w tym samym stopniu, jak np. Francja, Holandia czy Włochy, i aby jakakolwiek agresja wymierzona w Polskę była równoznaczna z agresją na którekolwiek czołowe państwo „starej Europy”. Kierując się tym podstawowym interesem, od uzyskania wolności staraliśmy się o członkostwo w NATO, a później w Unii Europejskiej.
[wyimek]Nadrzędnym interesem naszego państwa jest tak silne zakotwiczenie Polski na Zachodzie, aby była ona z nim identyfikowana w tym samym stopniu, jak np. Francja, Holandia, czy Włochy [/wyimek]
Teraz, z myślą o tym samym interesie, staramy się nadgonić zaległości cywilizacyjne, zmodernizować nasze państwo i uczynić z naszej gospodarki krytyczny element całej gospodarki Unii. Jest to bowiem logiczne w dzisiejszej rzeczywistości – z nielicznymi wyjątkami – o sile państwa na arenie międzynarodowej przesądza głównie jego gospodarka, a nawet konkretne firmy i koncerny, a w mniejszym stopniu stan gotowość bojowej wojska czy arsenału broni jądrowej.