Nadredaktor napisał był bowiem powieść „Cud nad Wisłą” (na srebrnej okładce śliczny różowy Wałęsa z anielskimi skrzydłami), którą, właściwie, powinienem tu zrecenzować, bo bodaj jeszcze nikt tego nie zrobił. Podwładni, mówiąc ezopowym kodem powieści, redaktora Adama Pysznika, nauczyli się już, że miażdżące recenzje w ich giewu znacząco podnoszą nakład flekowanych książek, i raczej starają się gorliwie zamilczać istnienie „Polski ciemnej”; a tak zwana „druga strona”, jeśli takowa w ogóle jest, nigdy nie znała właściwej salonom środowiskowej dyscypliny i solidarności, i nigdy nie miała ambicji kopiować tamtejszej maszyny wzajemnego wspierania i promowania się.
Jeśli w gazecie oskarżanej o prawicowość (boć w języku towarzystwa to oskarżenie) uprawia się kult takiego czerwonego palanta jak John Lennon, to trudno o bardziej dobitny dowód nieobecnego w „wiodących” mediach pluralizmu. Właściwie powinien uznać, że to dobre. Muszę sobie zapisać, żeby się ucieszyć, jak będę miał wolniejszą chwilę.
Wracając do Wolskiego ? ja też nie napiszę recenzji, ale to dlatego, że trudno byłoby to zrobić bez streszczania perfidnie pozwijanej fabuły, a to odebrałoby część przyjemności tym czytelnikom, którzy, wierzę, dowiedziawszy się ode mnie o istnieniu książki rzucą się na jej poszukiwania. Dość rzec, iż w wolskiej rzeczywistości ustawiczna niedokończoność Polski zirytowała w końcu samą Opatrzność, która popchnęła sytuację boskim, a właściwie anielskim paluchem ? i zrobiło się tak, „jak powinno być od początku”. Mówiąc krótko, opisał Wolski ten wariant polskiej rewolucji, w którym wszystko potoczyło się jak w bajce, doskonale, transformacja nie stała się rozszabrowywaniem majątku narodowego, media, wolne i pluralistyczne, zajęły się informowaniem, a nie indoktrynowaniem i manipulacjami, podłość została ukarana a uczciwość nagrodzona, społeczną hierarchię określiły rzeczywiste zasługi i talenty, a nie służalstwo i kolesiowstwo, słowem, w III RP jest tak, jak by być mogło, o włos, gdyby tylko… Ach, taka piękna literacka wizja ? a i tak jest smutno.
„Smutno mi, Boże” („A Bóg na to: mnie toże”, dopowiadał Słowackiemu mój Tata, nie wiem, czyim cytatem). [link=http://wpolityce.pl/blog/post/2818/Strach_przed_rozmowa___apel_do_starych_znajomych.html" "target=_blank]Przeczytałem tekst Agnieszki Romaszewskiej[/link] o byłych znajomych z podziemia, ludziach niegdyś uczciwych i szlachetnych, którym coś jeszcze z dawnej uczciwości musiało pozostać, bo na jej widok zakrywają dziś twarze i uciekają na drugą stronę ulicy. Mają powody, [link=http://www.rp.pl/artykul/61991,549919-Trzecia-Rzeczpospolita--klamstwem--stoi.html" "target=_blank]piszę o tym w dzisiejszym PlusieMinusie[/link], zupełnie przypadkiem tak się zbiegło ? pewnie dlatego, że zakłamanie obozu władzy przekroczyło ostatnio jakąś granicę, za którą najbardziej nawet sfanatyzowani nienawiścią do Kaczora intelektualiści nie mogą sobie nie zdawać sprawy, w czym uczestniczą.
Mają do wyboru: albo brnąć w totalne szaleństwo, wyłączając sobie w mózgu kolejne panele szarych komórek, tak, jak je rozłączał oszalałemu komputerowi bohater „2001: Odysei Kosmicznej” ? albo się wstydzić i uciekać przed wzrokiem pani Romaszewskiej. Doprawdy, czym się dziś różnią od „intelektualnych elit” tamtej władzy, która opluwała ich w roku 1968?