Wybory samorządowe potwierdziły tradycyjną już słabość polskiej demokracji: niską frekwencję wyborczą. Tym razem jednak nie wystarczył już fakt, że ponad połowa wyborców pozostała w domu. Ponad 12 proc. uczestniczących w wyborach oddało głos nieważny, co potraktować należy jako specyficzny wyraz niezadowolenia.
Co sprawia, że ponad połowa Polaków nie bierze udziału w wyborach samorządowych? Czy na drodze angażowania się obywateli w sprawy publiczne nie stoi Polska partyjna i same partie polityczne, dążące coraz wyraźniej do zawłaszczenia całej przestrzeni publicznej?
[srodtytul]Agresywne partie[/srodtytul]
W wyborach samorządowych 2010 roku mieliśmy do czynienia z kompletnym pomieszaniem dwóch komplementarnych, ale zupełnie odrębnych porządków: parlamentarnego i samorządowego. Do samorządów, w których powinni dominować przedstawiciele społeczności lokalnych, generujących upragnione w III RP społeczeństwo obywatelskie, zwartym szykiem ruszyły partie polityczne, które zamiast inspirować aktywność obywateli, postanowiły zastąpić ją działaniami swoich aktywistów.
Zamieszanie dopełnione zostało faktem zastosowania w wyborach samorządowych dwóch – przeciwstawnych sobie – ordynacji wyborczych: większościowej i proporcjonalnej. I jest faktem godnym podkreślenia, że gdzie obowiązywała ordynacja większościowa (wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów), tam w przytłaczającej większości zwyciężali kandydaci niezależni. Tam zaś, gdzie obowiązywała ordynacja proporcjonalna (sejmiki), zdecydowany sukces odnosiły partie polityczne. Ordynacja większościowa tworzyła bowiem o wiele większą możliwość wyboru jakościowego w miejsce oferowanej przez ordynację proporcjonalną oferty ilościowej. Sporo to mówi też o stosunku wyborców do coraz bardziej agresywnych i konfliktogennych partii politycznych.