Na zjeździe w Warszawie sternika polskiej koszykówki na nową kadencję wybierać będzie 258 delegatów. Nie będzie to proste wskazanie nazwiska. To wybór między tym, co rozpoznane i w przekonaniu wielu osób ze środowiska nie rokujące nadziei a szansą na poprawę. Między rządzeniem jednoosobowym i apodyktycznym a działaniem zespołowym, otwartym na wymianę poglądów. Między 53-letnim byłym już prezesem, przedstawicielem starego stylu działania w polskim sporcie, opierającego się na politycznych koneksjach i koleżeńskich układach a 38-letnim wiceprezesem Polskiej Ligi Koszykówki, sędzią międzynarodowym, w przeciwieństwie do byłego prezesa znającym języki i zasady zarządzania.
Jeszcze nigdy wybór prezesa w Polskim Związku Koszykówki nie budził takich emocji. Ludwiczuk, obarczony tzw. aferą wałbrzyską, wydaje się stać na straconej pozycji, ale okopał się w obozie rówieśników-popleczników, obiecując im stanowiska w związkowych strukturach. O Bachańskim trudno dziś powiedzieć, że dokona cudów, ale przynajmniej gwarantuje normalność.
Bo tej za czasów Ludwiczuka nie było. Prezes z Wałbrzycha rządził w związku autorytarnie, wtrącał się do wszystkiego, nie przebierał w słowach, zrażał do siebie ludzi. Nie potrafił zorganizować wokół siebie zespołu, którego umiejętności poprawiałyby wizerunek jego i całej dyscypliny. W pierwszym okresie sprawowania funkcji prezesa związku nadal pozostawał prezesem Górnika Wałbrzych, co przeczyło przyjętym standardom. Zrezygnował dopiero po wywalczeniu przez klub awansu do ekstraklasy. Dwuznaczna była także sytuacja, gdy jego żona stała się potem współwłaścicielką wałbrzyskiego klubu przekształconego ze stowarzyszenia w spółkę akcyjną, nabywając 30 procent akcji.
[srodtytul]Strzał w stopę [/srodtytul]
Dziś Ludwiczuk jest także byłym prezesem PZKosz, chociaż sam uważa, że nadal aktualnym. Kadencja władz upłynęła 6 listopada. Wybory nowych kierowany przez niego zarząd wyznaczył dopiero na 29 stycznia. W międzyczasie odbywały się przecież w kraju wybory samorządowe, a senator Platformy Obywatelskiej musiał dopilnować ich przebiegu w swoim rodzinnym Wałbrzychu. Chciał dobrze dla siebie i swojego ugrupowania, a strzelił sobie w stopę.