Trzeba też zwrócić uwagę, że wiele mówiąc o drogach, kompletnie (i ponoć świadomie) "odpuścił" jego rząd infrastrukturę kolejową. A problem z koleją to nie tyle bałagan przy wprowadzaniu nowych rozkładów jazdy, do którego wielkodusznie się przyznaje, ile problem dekapitacji torów, taboru i oprzyrządowania tras: wskutek tej dekapitacji średnia szybkość pociągu towarowego w Polsce spada już poniżej 20 km/h, a odpowiedzialna spółka szacuje, że samo tylko "przywrócenie torów do stanu pierwotnego" (czyli z czasów Edwarda Gierka) wymaga szybkiego znalezienia na inwestycje co najmniej 40 miliardów złotych.
Podobna dekapitacja jest udziałem infrastruktury przesyłowej w energetyce. Specjaliści zapowiadają, że bez szybkich nakładów podobnej wielkości w najbliższych latach zacznie ona coraz częściej zawodzić – premier tymczasem umyka od tej sprawy do stwierdzenia, że rozpoczęty przez niego program budowy siłowni atomowej gwarantuje, iż Polaków nie czekają wyłączenia prądu.
Poważną rozmowę o polskiej służbie zdrowia zaczynać trzeba od systemu ubezpieczeń i złamania przez PO wyborczej obietnicy rozbicia monopolu NFZ. Bez tego postulowana (i też, od lat tylko postulowana) prywatyzacja placówek leczniczych ma drugorzędne znaczenie. Poważną rozmowę o edukacji trzeba zaczynać od określenia generalnych założeń systemu, zamiast, jak to czyni premier, oznajmiać, że wzrost nauczycielskich pensji gwarantuje podniesienie poziomu jakości działania szkół, i chlubić się liczbą zbudowanych (notabene, przez gminy, jedynie przy finansowym wsparciu budżetu centralnego) boisk i placów zabaw.
W podobny sposób, powtórzę, spierać by się można z każdym właściwie argumentem Tuska, i wątpliwe, aby ostatecznie zdołał on z tego sporu wyjść obronną ręką. Ale, wracając do przerwanej myśli, nie to jest najważniejszym mankamentem tekstu. Spójrzmy na jego główne założenie.
Człowiek na niewłaściwym miejscu
Otóż generalną osią opowiadanej przez premiera narracji jest walka o "podniesienie poziomu życia Polaków". Tak określa we wstępie artykułu Donald Tusk generalny swój cel, ze spełnienia którego sam siebie rozlicza. To zresztą wyjaśnia takie, a nie inne użyte argumenty (jeśli np. na problem kolei patrzymy nie z perspektywy państwa, tylko pasażera, to istotnie bałagan w rozkładzie jazdy wydaje się większym zaniedbaniem, niż pordzewiałe semafory i odszkodowania za spóźnienia transportów wlokących się po zdezelowanych torach w tempie okulałego muła). Deklaracji dotyczącej tego celu towarzyszy aprioryczne stwierdzenie, że "już nie walka o byt narodu czy przetrwanie państwa, nie ratowanie od upadku, ale rozwój" jest wyzwaniem, które przed nim, jako przywódcą państwa, stoi.
I tu właśnie odkrywa się Donald Tusk jako człowiek zdecydowanie niewłaściwy na miejscu, na którym się znajduje. Wbrew bowiem jego twierdzeniom, w które sam się zdaje głęboko wierzyć, nie jest nam dziś dany "czas pokoju i budowania dostatku". Jakkolwiek okrutnie to brzmi, marzenia premiera, by rządzić w czasach spokojnych i niewymagających odeń wielkości, rozminęły się z rzeczywistością.