Kilka lat temu wylansowano określenie "korupcja polityczna". Dziś należałoby je zdefiniować w duchu popularnej niegdyś powieści Sienkiewicza: korupcja polityczna być wtedy, gdy Kalemu ktoś podkupywać posłów, oferując im wysokie stanowiska. Natomiast gdy Kali podkupywać popularnych działaczy innym, to nie być.
Szkoda, swoją drogą, że tym razem żaden dziennikarz nie został dopuszczony do nagrania szczegółów negocjacji prowadzonych przez rządzącą partię z Bartoszem Arłukowiczem. Inna sprawa, że w obecnej sytuacji politycznej takich "taśm prawdy" żadna telewizja wyemitować by się nie odważyła. Choć nietrudno się domyślić, co byśmy na nich usłyszeli.
Czekając na serię przejęć
Trudno przecież brać poważnie argument Arłukowicza, jakoby w SLD "zmuszany był do głosowania ramię w ramię z prezesem Kaczyńskim"; zanadto wpasowuję się to w łatwą do rozszyfrowania strategię propagandową. Odwołanie się do wspólnej walki z "wielkim szatanem", bo tak jest przecież w elektoracie PO i SLD postrzegany lider PiS, nie od dzisiaj pozwala politykom zbliżonym do władzy usprawiedliwić wszystko.
Zapewne pozwoli i Arłukowiczowi wykręcić się w oczach wyborców ze sprzeczności między tym, co do wczoraj mówił o partii rządzącej, a tym, co potem zrobił. Niestety, pozwoli też łatwo przykryć fakt, iż ministerialne stanowisko, którym obdarzono nowy nabytek Platformy, nie ma żadnego praktycznego znaczenia i nie służy niczemu innemu niż właśnie skorumpowaniu tego, dla kogo zostało ad hoc utworzone.
Mamy do czynienia z podobnym marnowaniem pieniędzy i psuciem państwa, jak swego czasu dostawienie do Rady Ministrów stołka "ministra od korupcji" dla Julii Pitery, podobnie wyłuskanej z szeregów konkurencji. I każdy, kto jako tako śledził te sprawy, może się spokojnie zakładać o każde pieniądze, że walka ministra Arłukowicza ze społecznym wykluczeniem przyniesie podobne rezultaty jak "prawdziwa walka z korupcją" w wykonaniu minister Pitery.