Joanna Lichocka: Donald Tusk przed Trybunał Stanu

Jeśli któregoś z premierów stawiać przed Trybunałem Stanu, to warto zainteresować się Donaldem Tuskiem – uważa publicystka

Publikacja: 21.06.2011 20:09

Joanna Lichocka

Joanna Lichocka

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Raport Ryszarda Kalisza dotyczący okoliczności śmierci Barbary Blidy utorował autorowi drogę na pierwsze miejsce warszawskiej listy SLD. Tym samym wypchnął z niej pracowitą i autentycznie zaangażowaną w odbudowywanie lewicy Katarzynę Piekarską.

Kalisz to jeden z najbardziej znanych przedstawicieli tzw. jaguarowej lewicy – pojęcie to, wprowadzone przez prof. Zdzisława Krasnodębskiego, pasuje do tego polityka jak ulał. Krążący po Warszawie jaguarem właśnie (chyba że ostatnio zmienił auto) nie sprawia wrażenia, by zaprzątał sobie głowę problemami w rodzaju bezrobocia czy podwyżek czynszów. Jeśli już buduje jakiś lewicowy wizerunek, to owszem, zaglądając na Paradę Równości.

Najwyraźniej nawet dla działaczy lewicy przyzwyczajonych do pewnych – eufemistycznie to wyrażę – rozbieżności między stylem życia działacza a głoszonym programem partii było to jednak ciut mało, by mianować Kalisza liderem najważniejszej, warszawskiej listy w kraju. Poseł SLD uderzył zatem w ton, który musiał zaprocentować – wniosek o postawienie Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry przed Trybunałem Stanu to świetny sygnał do wielotygodniowych igrzysk dających paliwo lewicy. Nieukrywający swej sympatii do rządzącej Platformy Obywatelskiej, Ryszard Kalisz został więc spontanicznie nagrodzony, a Katarzyna Piekarska otrzymała gorzką lekcję.

Tuska hamulec bezpieczeństwa

I wszystko byłoby dobrze – do walki gotowi już byli przecież nie tylko działacze lewicy, ale także politycy PO, którzy wyczekująco zerkali na dyrektywy z "przekazów dnia" od swych szefów, o zatrudnionych w mainstreamowych mediach publicystach i dziennikarzach nie wspomnę – gdyby nie to, że... premier Donald Tusk nie dał sygnału do akcji.

Premier raport Kalisza zlekceważył, mówiąc o "krwawym jastrzębiu", który niespodzianie przygotował "grom z jasnego nieba". Ku głośnemu ubolewaniu salonu szef rządu dał do zrozumienia, że hasło o Trybunale Stanu padło w związku z wyborami i że sam do sprawy nie przykłada większej wagi.

Donald Tusk ma istotne powody, by tak się zachowywać. Debata na temat postawienia Jarosława Kaczyńskiego przed Trybunałem nie tylko kreuje lidera PiS na ofiarę establishmentu mszczącego się za próby naruszania jego interesów, ale i wzmacnia nieco lewicę. Nieuchronnie prowadzi do skojarzenia dla Tuska mocno niebezpiecznego – jeśli mowa o Trybunale Stanu, to doprawdy trudno o aktualniejszą kandydaturę do stawiania przed tą instytucją niż sam Donald Tusk.

Postulaty  Solidarnych 2010

Codziennie na Krakowskim Przedmieściu przypominają o tym działacze ruchu Solidarni 2010 z Ewą Stankiewicz na czele.

Nieobecny w relacjach w jakiejkolwiek telewizji namiot Solidarnych padał już ofiarą działań straży miejskiej zarządzanej przez byłego osobistego kierowcę Hanny Gronkiewicz-  -Waltz z czasów, gdy obecna prezydent Warszawy pracowała w banku. Odzyskana na polityczne potrzeby Platformy straż miejska wsławiła się także sprzątaniem palących się zniczy przed Pałacem Prezydenckim, teraz zaś zajmuje się uprzykrzaniem życia ludziom prowadzącym akcję na Krakowskim Przedmieściu właśnie pod tym hasłem – Trybunału Stanu dla premiera, prezydenta, ministra obrony...

Gorliwość platformerskich władz miasta w próbach uniemożliwienia kontynuowania akcji mówi najwięcej o tym, jak kłopotliwe to postulaty.

Oczywiście w obecnym parlamencie wniosek o wszczęcie procedury nie ma najmniejszych szans powodzenia. Nie jest wykluczone, że w następnym – jeśli dojdzie do zakładanej przez PO i SLD wielkiej koalicji tych partii – tej sprawy także nikt nie poruszy. Bez względu jednak na to, kiedy to nastąpi, Donald Tusk prędzej czy później będzie musiał zmierzyć się z odpowiedzialnością za swoje działania w kwestii katastrofy w Smoleńsku. Trybunał Stanu wydaje się po temu drogą najbardziej naturalną.

Gra w grę Władimira Putina

Po pierwsze, trzeba będzie wyjaśnić jego rolę w przygotowaniach do wyjazdu na obchody rocznicowe do Katynia. Dlaczego to Donald Tusk zdecydował o rozdzieleniu wizyt polskiego prezydenta i premiera, biorąc udział w uroczystościach przygotowanych przez Władimira Putina? Czemu on sam i politycy jego rządu dyskredytowali plany prezydenta Rzeczypospolitej wzięcia udziału w polskich uroczystościach 10 kwietnia? Jak to się stało, że współbrzmiało to z tym, co czynił w tej sprawie ambasador Rosji w Polsce? W imieniu racji stanu czyjego państwa działał polski premier?

A co z odpowiedzialnością? I nie chodzi mi wcale o to, by powtarzać hasło o tym, że Donald Tusk "ma krew na rękach". To brutalne stwierdzenie zaczerpnięte z głosów ulicy, chętnie jest używane przez propagandzistów pracujących dla Platformy, by zdyskredytować jakiekolwiek próby analizy odpowiedzialności rządzących za to, co zdarzyło się w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku.

Premier oczywiście nie odpowiada za katastrofę lotniczą. Ale za to, że prezydent Kaczyński leciał przestarzałym samolotem, że piloci od dwóch lat nie przechodzili kosztownych szkoleń, że prezydencka wizyta miała obniżoną rangę, a polskie państwo nie zadbało o bezpieczeństwo prezydenta tak jak powinno – w oczywisty sposób już tak.

Po tragedii premier Tusk nie pociągnął do odpowiedzialności ani ministra obrony narodowej, ani w ogóle nikogo. To ewenement na skalę światową – nikt z rządzących nie podał się do dymisji, gdy w katastrofie rządowego samolotu zginął prezydent kraju.

Jak wiemy, nie ma dymisji, za to są promocje – szefa służb odpowiadających za bezpieczeństwo delegacji prezydenta, który jak mówi "nie ma sobie nic do zarzucenia", jest manifestacyjnie nagradzany i awansowany. Być może jest to, prócz szokującej nieco buty rządzących, efekt przeświadczenia, że jakakolwiek dymisja po katastrofie smoleńskiej wywołać powinna przede wszystkim pytanie o dymisję szefa rządu.

W czyim działał  interesie?

W rozpatrywaniu wniosku o postawienie premiera Donalda Tuska przed Trybunałem Stanu najważniejsze znaczenie może mieć analiza tego wszystkiego, co premier uczynił po katastrofie. W sprawie prowadzonego śledztwa, zabezpieczenia dowodów, ustaleń z Rosją.

A zatem, czy szef polskiego rządu, zawierając ustną umowę z premierem Putinem o rezygnacji z wyjaśniania okoliczności katastrofy na podstawie umowy między Polską i Rosją z 1993 roku i godząc się na załącznik 13. konwencji chicagowskiej, działał w imię polskiej racji stanu? Dlaczego, jak słyszymy, była to umowa ustna, a okoliczności jej zawarcia, jak i jej treść ukrywa się przed opinią publiczną? Co jeszcze wtedy ustalono?

W efekcie badanie przyczyn katastrofy mógł prowadzić tylko MAK, bo polscy śledczy nie mieli dotąd dostępu do najważniejszych dowodów. Stronę polską od początku lekceważono, poczynając od tego, że przy sekcjach zwłok ofiar nie było specjalistów z naszego kraju, a teren katastrofy nie został ogrodzony, skończywszy zaś na tym, że wrak samolotu uległ znaczącej dewastacji. Do tego stopnia, że nawet szef MSZ Radosław Sikorski wyraził przypuszczenie, iż nie jest on już żadnym dowodem.

Prócz wylewanych potoków słów premier nie zrobił więc w praktyce niczego. Wraz z upływającymi miesiącami wychodzą za to na jaw kolejne próby fałszowania rzeczywistości przez rządzących – wbrew temu, co nam opowiadano, od raportu MAK nie ma dokąd się odwołać. Jak wiadomo Międzynarodowa Organizacja Lotnictwa Cywilnego (ICAO) oznajmiła, że nie może się zająć raportem MAK, bo w jej kompetencjach leży wyłącznie bezpieczeństwo lotnictwa cywilnego, a lot samolotu prezydenta cywilny wszak nie był.

Po ogłoszeniu raportu MAK – kompromitującego i ośmieszającego Polskę na arenie międzynarodowej – premier Tusk oświadczył, że nasz raport będzie jeszcze ostrzejszy dla polskiej strony, ale że będzie też stanowił "uzupełnienie" dokumentu przygotowanego przez MAK. Czekamy na to kolejne miesiące. Świat zdążył już przyswoić sobie rosyjską narrację, że katastrofę spowodował pijany generał, który kazał lądować niedoświadczonym i tchórzliwym pilotom w złych warunkach atmosferycznych. A polski rząd... milczy, w niczym nie zakłócając przekazu płynącego z Moskwy.

Ów zadziwiający brak reakcji szefa polskiego rządu na to, co zaprezentowano w Rosji, znów każe zadać to pytanie: Czy premier Donald Tusk działa w interesie polskiej racji stanu?

Zdrajcy i faszyści

Ulica dawno już odpowiedziała na te pytania – stąd napisy na murach czy okrzyki na manifestacjach, że Tusk to zdrajca. Publicyści różnej maści wyśmiewają argument o zdradzie, przeciwstawiając go epitetowi "faszyści", jakim zwolennicy PO określają PiS. Ma to równoważyć absurdalność zarzutów – że tacy z nich zdrajcy, jak z tamtych faszyści. Skrajne, nieodpowiedzialne szafowanie słowem.

Być może twierdzenia wysuwane w kontekście katastrofy smoleńskiej o zdradzie polskich interesów przez ekipę Donalda Tuska są mocno przesadzone i premier niezasłużenie musi im w mniejszym lub większym stopniu stawić czoło. Być może zrobił wszystko, co mógł zrobić i jest w stanie tę swoją dbałość o polską rację stanu przekonująco udowodnić. Wydaje się jednak, że byłoby korzystne dla działań przyszłych premierów, gdyby Donald Tusk, a wraz z nim i opinia publiczna, mogli zmierzyć się z tymi pytaniami w postępowaniu przed jakąś instytucją. Trybunał Stanu wydaje się spośród nich nie tylko najnaturalniejszą, ale i... najbardziej łagodną.

Autorka jest dziennikarką telewizyjną i prasową.  Była związana m.in. z "Życiem", "Ozonem", "Dziennikiem". W latach 2006 – 2009  była publicystką "Rzeczpospolitej". Pracowała w TV Puls  oraz w TVP 1 i TVP Info, gdzie prowadziła program "Forum".  Jest współautorką filmu "Mgła"  oraz książki pod tym samym tytułem

Raport Ryszarda Kalisza dotyczący okoliczności śmierci Barbary Blidy utorował autorowi drogę na pierwsze miejsce warszawskiej listy SLD. Tym samym wypchnął z niej pracowitą i autentycznie zaangażowaną w odbudowywanie lewicy Katarzynę Piekarską.

Kalisz to jeden z najbardziej znanych przedstawicieli tzw. jaguarowej lewicy – pojęcie to, wprowadzone przez prof. Zdzisława Krasnodębskiego, pasuje do tego polityka jak ulał. Krążący po Warszawie jaguarem właśnie (chyba że ostatnio zmienił auto) nie sprawia wrażenia, by zaprzątał sobie głowę problemami w rodzaju bezrobocia czy podwyżek czynszów. Jeśli już buduje jakiś lewicowy wizerunek, to owszem, zaglądając na Paradę Równości.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?
Opinie polityczno - społeczne
Maciej Strzembosz: Czego chcemy od Europy?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Warzecha: Co Ostatnie Pokolenie ma wspólnego z obywatelskim nieposłuszeństwem