Raport Ryszarda Kalisza dotyczący okoliczności śmierci Barbary Blidy utorował autorowi drogę na pierwsze miejsce warszawskiej listy SLD. Tym samym wypchnął z niej pracowitą i autentycznie zaangażowaną w odbudowywanie lewicy Katarzynę Piekarską.
Kalisz to jeden z najbardziej znanych przedstawicieli tzw. jaguarowej lewicy – pojęcie to, wprowadzone przez prof. Zdzisława Krasnodębskiego, pasuje do tego polityka jak ulał. Krążący po Warszawie jaguarem właśnie (chyba że ostatnio zmienił auto) nie sprawia wrażenia, by zaprzątał sobie głowę problemami w rodzaju bezrobocia czy podwyżek czynszów. Jeśli już buduje jakiś lewicowy wizerunek, to owszem, zaglądając na Paradę Równości.
Najwyraźniej nawet dla działaczy lewicy przyzwyczajonych do pewnych – eufemistycznie to wyrażę – rozbieżności między stylem życia działacza a głoszonym programem partii było to jednak ciut mało, by mianować Kalisza liderem najważniejszej, warszawskiej listy w kraju. Poseł SLD uderzył zatem w ton, który musiał zaprocentować – wniosek o postawienie Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry przed Trybunałem Stanu to świetny sygnał do wielotygodniowych igrzysk dających paliwo lewicy. Nieukrywający swej sympatii do rządzącej Platformy Obywatelskiej, Ryszard Kalisz został więc spontanicznie nagrodzony, a Katarzyna Piekarska otrzymała gorzką lekcję.
Tuska hamulec bezpieczeństwa
I wszystko byłoby dobrze – do walki gotowi już byli przecież nie tylko działacze lewicy, ale także politycy PO, którzy wyczekująco zerkali na dyrektywy z "przekazów dnia" od swych szefów, o zatrudnionych w mainstreamowych mediach publicystach i dziennikarzach nie wspomnę – gdyby nie to, że... premier Donald Tusk nie dał sygnału do akcji.
Premier raport Kalisza zlekceważył, mówiąc o "krwawym jastrzębiu", który niespodzianie przygotował "grom z jasnego nieba". Ku głośnemu ubolewaniu salonu szef rządu dał do zrozumienia, że hasło o Trybunale Stanu padło w związku z wyborami i że sam do sprawy nie przykłada większej wagi.