Politycy traktują idee jak nieszkodliwe drinki. Zapominają, że to tak naprawdę mocny alkohol, nad którym łatwo można stracić kontrolę. Może zdumiewać, że w Platformie Obywatelskiej, w której aż roi się od byłych ministrantów i w której działają krewni hierarchów, rosną nastroje antyklerykalne. Izabela Sierakowska i Bartosz Arłukowicz dostali na wstępie prezent – nie muszą czuć dyskomfortu, że wstępują do partii klerofaszystowskiej.
Wprawdzie nie będzie pełnej legalizacji aborcji, za to nie ma poparcia dla poszerzenia zakresu obrony życia. MSZ śle noty dyplomatyczne do Watykanu w sprawie o. Rydzyka, Stefan Niesiołowski gromi arcybiskupa Lwowa, a premier mówi, że nie ma nic przeciwko ustawie o związkach partnerskich. A przy tym te wszystkie pyszne bon moty o klękaniu przed Bogiem, a nie księdzem. Po prostu palce lizać.
Jeszcze potrzeba, by Donald Tusk w jakimś wywiadzie wspomniał, że można rozważyć, czy nie należałoby wyprowadzić religii ze szkół, a zabawa murowana. Temat na debatę publiczną na dwa miesiące załatwiony. A później nic – zupełnie jak z kastrowaniem pedofilów.
Godna dziedziczka UW
Ale skupmy się na razie na słowach i spróbujmy ten nasz antyklerykalizm opisać. Z czego on się składa i jakie sobie stawia cele? To, co nazywamy ostatnio przejawami antyklerykalizmu czy też samym antyklerykalizmem, składa się z różnych elementów, przy czym część z nich w ogóle nie powinna podpadać pod miano antyklerykalizmu.
W dobrym tonie jest połajać medium o. Rydzyka, powybrzydzać, pooburzać się na biskupów, którzy ciepło wypowiadają się o radiu, zganić polityków. A potem stwierdzić, że to największy problem Kościoła i w ogóle Polski, że takie radio istnieje