Baka pytany, jak się grało tak złą postać, oznajmił, że chłopak wcale taki zły nie był. Choćby na tle antypatycznej postaci taksówkarza, którego zamordował.
Pamiętam siebie, wtedy studenta, który dostał na tym filmie mdłości. Ale mnie scena morderstwa, długa i straszna, przyćmiła późniejszą scenę egzekucji. Nie sądzę, aby to była intencja Kieślowskiego. Ale on nie chciał sobie ułatwiać sprawy. Chciał, abyśmy wątpili w sens zabicia mordercy, mimo jego wyjątkowo ohydnego czynu.
Czy mu się udało? Jak pokazuje mój przykład, nie całkiem. A czy można o człowieku, który rozbija drugiemu głowę kamieniem, powiedzieć, że nie jest taki zły? Bo widzieliśmy wcześniej, jak włóczy się ulicami samotny? Tak jak naiwna bywa wizja świata jako przestrzeni walki absolutnego dobra ze złem, tak zbanalizowana została już dawno postawa pod tytułem: w każdym jest trochę dobra i zła.
To prowadzi do przekonania, że smoliście czarnego zła nie ma nawet wtedy, gdy człowiek katuje człowieka. Od tego już krok do filmu "Monsieur Verdoux", w którym Charlie Chaplin próbował nas przekonać, że skoro na świecie wybijają się całe armie, można sobie być pokątnym mordercą jakichś tam kobiet. A to już czyste kuglarstwo.
Naturalnie, sprawa ma kontekst historyczny. Kiedyś ludzie łatwiej pozbawiali bliźnich życia, teraz zabijanie to mimo wszystko większy problem. Z tego punktu widzenia ludzkość, łącznie ze mną, musiała dojść do wątpliwości także wobec kary śmierci. Ale nie zgodzę się, tu może już i z samym Kieślowskim, że rozwalanie niewinnemu, niechby i niesympatycznemu, człowiekowi głowy kamieniem jest tym samym co egzekucja mordercy. Biorąc pod uwagę wrażenia, może tak. Ale człowiek nie tylko czuje, ale i myśli.