Biegli Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie odczytali przekazaną przez stronę rosyjską kopię zapisu z czarnych skrzynek rozbitego pod Smoleńskiem samolotu prezydenckiego. Ten odczyt podważa jedną z głównych tez, które postawił i upowszechnił na skierowanej do światowej opinii publicznej konferencji MAK: tezę o decydującej roli nacisku "pijanego" generała Andrzeja Błasika, dowódcy Sił Powietrznych RP, w przebiegu katastrofy. Czy można dłużej udawać, że nic się nie stało? Czy można poprzestać na stwierdzeniu, że podważenie tej czy innej tezy dotyczącej przyczyn katastrofy i tak nie przywróci życia jej ofiarom?
Można. Nie bez konsekwencji jednak. Bardzo trudno będzie się cofnąć. Przed czym? Przed ostatecznym, nieodwracalnym zaakceptowaniem roli niegodnej państwa polskiego i zarazem roli niegodnej człowieka.
O dobre imię
Państwo polskie jest zobowiązane do obrony swoich obywateli i ich dobrego imienia. Dobre imię polskiego generała, dowódcy Sił Powietrznych RP, podobnie jak dobre imię załogi samolotu prezydenckiego zostało zszargane na podstawie przesłanek, które właśnie zostały podważone. Chodzi tu również o dobre imię samego państwa polskiego, które ma takich generałów i takiej załodze powierza los swoich najwyższych przedstawicieli. Chodzi wreszcie o elementarne współczucie dla rodzin i przyjaciół ofiar – sponiewieranych niepotwierdzonym oskarżeniem. Wszyscy to wiemy, nawet jeśli część z nas udaje, że tego nie wie.
Kiedy śledztwo w sprawie katastrofy zostało oddane w ręce MAK, organizacji uznanej i w samej Rosji, i poza nią za wcielenie platońskiej idei stronniczości i politycznej manipulacji, kiedy funkcjonariusze Władimira Putina niszczyli wrak samolotu, kiedy odmówili wydania i wraku, i czarnych skrzynek, kiedy podmieniali zeznania obsługi naziemnej naprowadzającej lot w Smoleńsku na miejsce katastrofy, kiedy stwierdzone zostało fałszowanie przez nich dokumentacji medycznej z sekcji ofiar (na przykładzie jedynej jak dotąd ekshumacji – ciała ministra Zbigniewa Wassermanna), kiedy na większość wniosków strony polskiej do Federacji Rosyjskiej z czerwca 2010 roku o udostępnienie dokumentów, danych i informacji dotyczących okoliczności katastrofy nie otrzymaliśmy pozytywnej odpowiedzi – udawaliśmy wciąż, że nic się nie stało.
Argument najistotniejszy, jaki towarzyszył tej postawie, był jeden: "przecież nie wypowiemy Rosjanom wojny!". Rząd Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego robił od 2007 roku wszystko, by odsunąć od Polski zarzut "irracjonalnej wrogości" wobec Rosji Putina (przekraczając po 10 kwietnia 2010 roku granicę racjonalności). Czy możemy nadal, w imię tego argumentu, milczeć? Możemy. Owszem, możemy wciąż udawać, że wszystko jest dobrze.