Żądać od Rosji prawdy w śledztwie smoleńskim

Jeśli dziś stwierdzimy stanowczo, że mamy dość kłamstw i uników funkcjonariuszy Putina w sprawie katastrofy smoleńskiej, to wcale nie wypowiemy wojny Rosji – pisze historyk i publicysta

Publikacja: 17.01.2012 18:27

Prof. Andrzej Nowak

Prof. Andrzej Nowak

Foto: Fotorzepa, Pio Piotr Guzik

Biegli Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie odczytali przekazaną przez stronę rosyjską kopię zapisu z czarnych skrzynek rozbitego pod Smoleńskiem samolotu prezydenckiego. Ten odczyt podważa jedną z głównych tez, które postawił i upowszechnił na skierowanej do światowej opinii publicznej konferencji MAK: tezę o decydującej roli nacisku "pijanego" generała Andrzeja Błasika, dowódcy Sił Powietrznych RP, w przebiegu katastrofy. Czy można dłużej udawać, że nic się nie stało? Czy można poprzestać na stwierdzeniu, że podważenie tej czy innej tezy dotyczącej przyczyn katastrofy i tak nie przywróci życia jej ofiarom?

Można. Nie bez konsekwencji jednak. Bardzo trudno będzie się cofnąć. Przed czym? Przed ostatecznym, nieodwracalnym zaakceptowaniem roli niegodnej państwa polskiego i zarazem roli niegodnej człowieka.

O dobre imię

Państwo polskie jest zobowiązane do obrony swoich obywateli i ich dobrego imienia. Dobre imię polskiego generała, dowódcy Sił Powietrznych RP, podobnie jak dobre imię załogi samolotu prezydenckiego zostało zszargane na podstawie przesłanek, które właśnie zostały podważone. Chodzi tu również o dobre imię samego państwa polskiego, które ma takich generałów i takiej załodze powierza los swoich najwyższych przedstawicieli. Chodzi wreszcie o elementarne współczucie dla rodzin i przyjaciół ofiar – sponiewieranych niepotwierdzonym oskarżeniem. Wszyscy to wiemy, nawet jeśli część z nas udaje, że tego nie wie.

Kiedy śledztwo w sprawie katastrofy zostało oddane w ręce MAK, organizacji uznanej i w samej Rosji, i poza nią za wcielenie platońskiej idei stronniczości i politycznej manipulacji, kiedy funkcjonariusze Władimira Putina niszczyli wrak samolotu, kiedy odmówili wydania i wraku, i czarnych skrzynek, kiedy podmieniali zeznania obsługi naziemnej naprowadzającej lot w Smoleńsku na miejsce katastrofy, kiedy stwierdzone zostało fałszowanie przez nich dokumentacji medycznej z sekcji ofiar (na przykładzie jedynej jak dotąd ekshumacji – ciała ministra Zbigniewa Wassermanna), kiedy na większość wniosków strony polskiej do Federacji Rosyjskiej z czerwca 2010 roku o udostępnienie dokumentów, danych i informacji dotyczących okoliczności katastrofy nie otrzymaliśmy pozytywnej odpowiedzi – udawaliśmy wciąż, że nic się nie stało.

Argument najistotniejszy, jaki towarzyszył tej postawie, był jeden: "przecież nie wypowiemy Rosjanom wojny!". Rząd Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego robił od 2007 roku wszystko, by odsunąć od Polski zarzut "irracjonalnej wrogości" wobec Rosji Putina (przekraczając po 10 kwietnia 2010 roku granicę racjonalności). Czy możemy nadal, w imię tego argumentu, milczeć? Możemy. Owszem, możemy wciąż udawać, że wszystko jest dobrze.

Nie tylko twarz Putina

Ale nie jest. I coraz trudniej będzie to ukryć. Coraz trudniej także uznać za wiarygodny argument o "wojnie z Rosją" jako jedynej alternatywie dla współudziału w hańbiącym kłamstwie. Dziś, inaczej niż w kwietniu 2010 roku, nie można już twierdzić, że jedyną realną Rosją jest ta, która ma twarz Putina.

Ta twarz symbolizuje dziś wyłącznie stagnację w kłamstwie i zastraszeniu. Widać Rosję, która szuka wyjścia z tego stanu. Możemy się zastanawiać, czy Aleksiej Nawalny jest człowiekiem podstawionym przez Kreml dla "skanalizowania" rosnącej opozycji społecznej, czy też nie. Ale nie możemy nie dostrzegać setek tysięcy ludzi manifestujących przeciwko władzy "siłowikow" Putina w setkach rosyjskich miast.

Nie możemy nie zauważyć, że na ostatniej uroczystości wręczenia nagród premiera Federacji Rosyjskiej przedstawicielom prasy zabrakło niemal połowy zaproszonych gości: redaktorów "Kommiersanta", "Niezawisimej Gaziety", "Izwiestii", "Nowej Gaziety"... Nie możemy nie dostrzegać, że Rosja ma dziś twarz nie tylko Putina, ale także Borysa Akunina – wielkiego pisarza, duchowego lidera grudniowych protestów. Ma, i miała także w roku 2010 – twarz Michaiła Chodorkowskiego, oligarchy, który wybrał wolność i za to trafił do obozu nad mongolską granicą.

Jeśli dziś stwierdzimy stanowczo, że mamy dość kłamstw i uników funkcjonariuszy Putina w sprawie katastrofy smoleńskiej, to wcale nie wypowiemy wojny Rosji. Pokażemy tylko – także samym Rosjanom – że można przezwyciężyć strach i bronić prawdy. Takiej lekcji udzielały Rosjanom wieloletnie starania polskie o prawdę dotyczącą zbrodni katyńskiej. Ta prawda nie przywracała życia żadnej z ofiar tamtej zbrodni. Ale była (i jest) potrzebna: i bliskim ofiar, i wspólnocie ich współobywateli, i społeczeństwu rosyjskiemu także w jego rozrachunkach z czasem stalinizmu.

Katastrofa smoleńska nie jest ekwiwalentem zbrodni katyńskiej, ale wiąże się z nią nierozerwalnymi więzami symbolicznymi. Premier Putin nie jest ekwiwalentem Stalina, ale jego władza wiąże się więzami symbolicznymi (oraz realnymi) z dziedzictwem służb, których bogiem był właśnie Stalin. Prawda o tej władzy jest Rosjanom potrzebna i dopominają się o nią coraz śmielej. Jeśli będziemy nadal stali po stronie Putina w sprawie smoleńskiej – wówczas staniemy przeciwko Rosji Akunina i Chodorkowskiego. Obok której będzie nam lepiej żyć?

Jest jeszcze jeden wymiar, w którym zobaczyć trzeba znaczenie decyzji, jaką po orzeczeniu ekspertów Instytutu Sehna będą musieli podjąć dzisiejsi przywódcy Polski. Ten wymiar jest dla nas najważniejszy. Dotyczy on samego społeczeństwa polskiego, dotyczy szans przetrwania polskiej demokracji. Dalsze brnięcie przez stronę rządową w kłamstwa i uniki w sprawie smoleńskiego śledztwa utrwalić musi sytuację wewnętrznej wojny domowej.

Razem czy osobno? To pytanie pozwalam sobie postawić prezydentowi oraz premierowi rządu RP – nie w sprawach ortografii. Zadaję je jako jeden z kilkunastu milionów uczestniczących w życiu publicznym Polski obywateli. Jesteśmy podzieleni – nie tak, jak to bywa (i powinno być) w demokratycznej wspólnocie, ale tak, jakbyśmy należeli do różnych, z natury wrogich sobie gatunków.

Jeszcze jest czas

Można pytać o odpowiedzialność za ten stan. Można też zapytać o możliwość jego zmiany, o szansę powstrzymania rozpadu. Wydaje mi się, że orzeczenie Instytutu Sehna należy wykorzystać właśnie jako tę szansę. Stanowcze zachowanie władz polskich w tym momencie (zorganizowanie wielkiej konferencji prasowej, która przedstawi wszystkie bezdyskusyjne kłamstwa i zaniechania funkcjonariuszy Putina w sprawie Smoleńska i upomni się o elementarną godność ofiar katastrofy; wezwanie Federacji Rosyjskiej do natychmiastowego przekazania pełnej dokumentacji katastrofy oraz energiczne wszczęcie nowego śledztwa z udziałem ekspertów zagranicznych z krajów sojuszniczych i neutralnych) mogłoby nas zawrócić z tej równi pochyłej, na którą logika wewnętrznej walki wyborczej wprowadziła Polskę w ostatnim pięcioleciu. Drugiej takiej szansy nie będzie.

Z jej zmarnowania mogą się po orzeczeniu Instytutu Sehna cieszyć tylko ci, którzy stoją konsekwentnie po stronie Putina. Dziś jeszcze mogą wygrać. Ale jutro, za rok, za dziesięć lat – ich kłamstwa już nic nie zasłoni.

Autor jest profesorem historii (UJ, PAN),  redaktorem naczelnym dwumiesięcznika  "Arcana"

Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę