Wszechobecną i coraz bardziej rozpowszechniającą się manierę przepraszania zapoczątkowało rozliczanie się Niemców z Holokaustem. Ten fakt zamyka usta krytykom, bo „argument z Holokaustu" najczęściej w ogóle zamyka usta. W tej sprawie jednak niesłusznie. Niemieckiej ekspiacji za Holokaust nie da się bowiem porównać z żadnymi innymi wzorowanymi na niej i coraz bardziej groteskowymi.
Ekspiacja za Holokaust była – wtedy – dla wszystkich, w tym tej części Niemców, która naprawdę zerwała z nazistowskim dziedzictwem i naprawdę odczuwała wyrzuty sumienia – aktem oczywistym, potrzebnym i słusznym. Słusznym – bo Holokaust był zbrodnią do tej pory z wszystkich możliwych względów niespotykaną. Ale także i dlatego, że niemieckie prośby o wybaczenie miały miejsce wtedy, gdy żyło – i miało się dobrze – pokolenie, które w Holokauście uczestniczyło. A ówczesne młode pokolenie żyło jeszcze w cieniu wojny. Sprawcy zbrodni to byli ich rodzice. Nikt oczywiście nie odpowiada za postępki rodziców, ale z drugiej strony poczucie jakiegoś rodzaju moralnej odpowiedzialności, a przynajmniej pewnego dyskomfortu ze względu na zło wyrządzone przez ojca jest wśród choćby tylko przeciętnie wrażliwych ludzi dość powszechne. To nielogiczne, ale ludzkie.
Jest jednak tak samo ludzkie, a zarazem bardziej logiczne, że już na poziomie dziadka takie uczucia słabną, a na poziomie pradziadka zanikają. Dlatego jeśli jakieś pokolenie czuje się zobowiązane do aktów ekspiacyjnych za zbrodnie rodziców, to jest to w pewien sposób naturalne. Natomiast jeśli akty tego rodzaju dokonywane są 50 lat i więcej po faktach, za które się przeprasza, to jest w tym coś chorego. Coś, co pachnie nie wrażliwością, tylko doktrynerstwem. I tylko modą wypływającą z doktrynerstwa można wytłumaczyć tę niemającą końca falę przepraszania wszystkich przez wszystkich. I za wszystko. Amerykanie przepraszają Indian, Australijczycy – Aborygenów.
Niedawno pytałem w „Rzeczpospolitej", kiedy doczekamy się chwili, kiedy rząd Republiki Włoskiej przeprosi naród Izraela za zburzenie przez Rzymian Świątyni Jerozolimskiej. To wcale nie tak trudno sobie wyobrazić. Bo przypomnijmy np., że w 2005 roku Szwecja przeprosiła Polskę za... XVII-wieczny potop. Czekam na serię przeproszeń francusko-niemieckich za parokrotne odbieranie sobie nawzajem Alzacji i Lotaryngii. Na gruncie wewnątrzpolskim (bo mamy przecież też nurt przeprosin wewnętrznych) oczekuję na inicjatywę, aby Polacy pochodzenia szlacheckiego przeprosili Polaków pochodzenia chłopskiego za stulecia pańszczyźnianej niewoli. A ci drudzy tych pierwszych – za rabację galicyjską i za wydawanie Kozakom powstańców styczniowych. Ech, już oczyma duszy widzę te pokutne procesje całych podkieleckich wsi...
Glajszachtowanie pamięci
Dość tej groteski. Wcale nie oczekuję, że obecny rząd Austrii (a nawet Niemiec i Rosji) przeprosi Polskę za rozbiory. A gdyby coś takiego nastąpiło, to nie cieszyłbym się, tylko uznał taki akt za dziwactwo. Irytujące, ale też groźne. Na kilku płaszczyznach. Po pierwsze, dlatego że jest ono przejawem dążenia do glajszachtowania pamięci, co jest sprzeczne z jakkolwiek rozumianą filozofią pluralizmu. Podstawową zasadą pluralizmu jest bowiem założenie, że jesteśmy różni i, co więcej – że w tej różnorodności leży bogactwo gatunku ludzkiego. A jedną z cech, które różnią między sobą i poszczególnych ludzi, i narody, jest różna pamięć o przeszłości, różne jej postrzeganie i różne jej wizje.
Demokratyczna dojrzałość polega na tym, żeby w imię przyszłości potrafić z sobą współpracować, mimo tego różnego postrzegania, a nie na skutek zglajszachtowania pamięci. Przyjęcie założenia przeciwnego jest groźne dla demokracji. Bo teraźniejszość i przyszłość wynikają z przeszłości. I za tendencją do ujednolicania tej drugiej kryje się pokusa – jeśli nie tendencja – do zglajszachtowania tych pierwszych. Tego rodzaju pokusy miewa wielu ludzi zaangażowanych ideowo po różnych stronach. Ale za manią przepraszania kryje się konkretny projekt (pod tym pojęciem nie rozumiem tu operacji kierowanej z jednego centrum, tylko ogólnoświatową aktywność motywowaną wspólnym ideowym założeniem i braniem przykładu z siebie wzajemnie, co powoduje efekt narastającej fali).
Jest to projekt światowej kulturowej lewicy, a jego skutkiem i celem jest wprowadzenie całej ludzkości, czy przynajmniej tej jej części, do której ta lewica ma dostęp (obszar ten pokrywa się mniej więcej ze światem białego człowieka), we wszechogarniające poczucie winy. Chodzi o wytworzenie przekonania, że cała przeszłość była ciągiem zbrodni, a zatem na zbrodniach ufundowana jest teraźniejszość, ufundowana jest kultura białego człowieka.
Ten straszny Żeligowski
Ukierunkowanych na osiągnięcie tego celu działań kulturowej lewicy jest zresztą wiele. Tytułem anegdoty można przypomnieć, że przez Niemcy przechodzi obecnie fala... rehabilitowania czarownic spalonych w XVI czy XVII wieku. Z inicjatywy lewicowych frakcji zajmują się tym, całkiem poważnie, rady miejskie i zdaje się nawet landtagi. Jest to oczywiście groteska, ale zamierzony polityczno-wychowawczy sens tej groteski jest dokładnie taki jak obsesji przepraszania. Chodzi o to, by „ufundowaną na zbrodni" kulturę „zdekonstruować" i stworzyć od podstaw nową. Oczywiście – lepszą...