Kontrola jako forma zaufania

Kolejne służby, takie jak Inspekcja Skarbowa, otrzymują coraz większe możliwości inwigilacji. Nie spotykają się ze sprzeciwem, bo dla rządzących oznacza to możliwość skuteczniejszego ściągania pieniędzy do budżetu - pisze publicysta

Publikacja: 12.04.2012 20:37

Łukasz Warzecha

Łukasz Warzecha

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

„Słowo »zaufanie« będzie w związku z tym mottem nie tylko tego wystąpienia, ale, mam nadzieję, całej naszej kadencji i całego okresu, w którym przyjdzie mi, z moimi współpracownikami, rządzić. To zaufanie stało się fundamentem nowej politycznej umowy Polaków, bo ten 21 października, ten zaskakujący dla wielu rezultat wyborów jest tak naprawdę wielką nową polityczną umową Polaków. [...] Polacy zdecydowali się na zmianę władzy, ponieważ odczuwali coraz bardziej dotkliwie, że w ostatnich dwóch latach nie mogą zbudować w sobie zaufania do władzy, która nie ma zaufania do nich samych - że być może pierwszym i głównym powodem, dla którego zmiana 21 października nastąpiła, był brak zaufania władzy - władzy, która ustąpiła - do własnych obywateli".

Tak pięknie mówił w październiku 2007 r. premier Donald Tusk w swym rekordowo długim exposé. Słowo „zaufanie" powtarzało się w jego przemówieniu kilkadziesiąt razy, odmieniane na wszelkie sposoby i we wszelkich kontekstach. Lider Platformy Obywatelskiej nie wspomniał jedynie - być uznał to za oczywiste - że dla zbudowania tego zaufania ze swojej strony władza musi mieć bardzo dokładne informacje o tym, co obywatele mówią i z kim się komunikują. No, bo jak tu ufać komuś, kogo się dobrze nie zna?

Ciekawość służb

Niemal niezauważona prześlizgnęła się informacja, że w 2011 r. znacząco wzrosła liczba składanych przez służby różnego rodzaju - od policji poprzez ABW czy CBA na Inspekcji Skarbowej skończywszy - liczba wniosków o billingi, podsłuchy czy lokalizację telefonów.

Rok temu sporo szumu narobił raport Komisji Europejskiej, dotyczący wdrażania przez państwa członkowskie dyrektywy unijnej o przetrzymywaniu danych dotyczących połączeń telekomunikacyjnych do ewentualnego wykorzystywania przez służby. Polska okazała się wówczas absolutnym rekordzistą na tle innych krajów (dane dotyczyły 2009 r.) w dziedzinie wniosków o udostępnienie informacji o komunikacji elektronicznej obywateli.

Wnioski służb są akceptowane blankietowo, a przypadki ich odrzucenia są równie rzadkie jak ulewa na Saharze

Podczas gdy w Irlandii skierowano takich wniosków ponad 11 tys., w Słowacji - 5 tys., w porównywalnej ludnościowo Hiszpanii - 70 tys., we Francji - 514 tys., w Polsce było ich dobrze ponad milion. W wielu dziedzinach postępy polskiego państwa można kwestionować, ale nie w tej, ponieważ w roku 2011 podobnych wniosków było już dobrze ponad dwa miliony!

Służby oczywiście tłumaczą swoją ciekawość na wiele sposobów. Przede wszystkim, że liczba wniosków nie obrazuje rzeczywistej skali zainteresowania prywatnymi rozmowami obywateli, ponieważ w jednej sprawie często trzeba składać papiery do wszystkich operatorów działających na rynku.

Tyle że to niewiele wyjaśnia. Dokładnie taka sama sytuacja jest w innych krajach, o których w swoim raporcie pisała Komisja Europejska. Przecież ani we Francji, ani w Hiszpanii nie ma telekomunikacyjnego monopolu. A jednak liczba wniosków jest wyraźnie mniejsza.

Po ujawnieniu informacji, zawartych w zeszłorocznym raporcie, rząd obiecywał przyjrzenie się sprawie, a nawet przebąkiwał, że poza wnioskami o podsłuchy, także te o billingi, podda sądowej kontroli. Co resztą i tak byłoby fikcją. Żaden sędzia nie byłby w stanie przyjrzeć się wnioskom w takiej liczbie. Te wszystkie obietnice, jak widać, były warte tyle samo co te dotyczące sieci autostrad albo niskich podatków.

Polska specyfika

Drastyczny wzrost liczby wniosków o informacje o prywatnej komunikacji obywateli jest symptomem paru zjawisk. Część jest wspólna dla całego świata zachodniego, część specyficzna dla Polski. Zjawiskiem wspólnym jest dylemat, jak wiele wolności można poświęcić na rzecz bezpieczeństwa.

Dylemat znany od dawna, a w swojej obecnej formie szczególnie mocno obecny od 11 września 2001 roku, a potem dodatkowo wzmocniony zamachami w Madrycie i Londynie. Wokół niego toczono wiele gwałtownych dyskusji, z których być może najostrzejsza dotyczyła Patriot Act, wprowadzonego w USA w październiku 2001 roku w odpowiedzi na zamachy.

Symptomatyczne, że w Polsce sprawa relacji pomiędzy wolnością a bezpieczeństwem jest na marginesie debaty publicznej i nie wydaje się zajmować nie tylko polityków, ale także publicystów. Być może dlatego, że żadna z głównych sił politycznych nie ma specjalnie interesu w promowaniu takiej dyskusji.

Gdy PiS dochodziło do władzy, Jarosław Kaczyński nie poświęcał niemal wcale miejsca wolnościom obywatelskich, sprowadzając cały problem do oklepanej (co nie znaczy, że całkowicie bezzasadnej) frazy, że uczciwi nie mają się czego obawiać. Gdyby Prawo i Sprawiedliwość miało do władzy powrócić, także wątpliwe, że uznałoby tę debatę za ważną. Szczególnie że PiS już jako siła opozycyjna było autorem kuriozalnych pomysłów w rodzaju zespołu monitorowania Internetu, który miał wyłapywać wypowiedzi dla tej partii niekorzystne i decydować o ewentualnym wytaczaniu procesów.

Jak widzieliśmy, inaczej do sprawy podchodziła na poziomie deklaracji Platforma, ale ich czczość szybko stała się widoczna. Kontrast pomiędzy ówczesnymi obietnicami a liberalną retoryką rządzącego ugrupowania jest znacznie bardziej uderzający niż w przypadku PiS.

I tu dochodzimy do polskiej specyfiki. Kolejne służby specjalne - w tym zwłaszcza Inspekcja Skarbowa - wywalczają sobie coraz większy uprawnienia, także te dotyczące inwigilacji. Nie spotykają się ze sprzeciwem, bo dla rządzących oznacza to, po pierwsze, możliwość skuteczniejszego ściągania pieniędzy do budżetu, a to dziś absolutny priorytet, wobec którego kwestia wolności obywatelskich nie ma z punktu widzenia władzy znaczenia; po drugie, ogromnie powiększają możliwości uzyskania wiedzy o tych, którzy mogą być dla władzy problemem.

Formalnie oczywiście nie ma możliwości wykorzystywania narzędzi inwigilacji dla gnębienia politycznych przeciwników. Tyle że szczelność systemu jest fikcją. Choć sądy powinny za każdym razem przyglądać się wnioskom o podsłuchy (ale już nie np. o wykaz połączeń), powszechnie wiadomo, że tego nie robią. Wnioski służb są akceptowane blankietowo, a przypadki ich odrzucenia są równie rzadkie jak ulewa na Saharze. Choć nieprzydatne w postępowaniach protokoły z podsłuchów powinny być niszczone, również co do tego można mieć wątpliwości. Cóż dopiero mówić o spisach połączeń.

Najprostsza metoda

Kontrola nad służbami jest także fikcyjna. Jedynym miejscem, gdzie w tych sprawach może zabierać głos opozycja, jest Sejmowa Komisja ds. Służb Specjalnych, ale możliwości jej działania są bardzo ograniczone. Nawet jeżeli posłowie ugrupowań opozycyjnych posiedliby w niej wiedzę o budzących wątpliwości działaniach służb, nie mogliby się nią podzielić bez ryzyka, że narażą się na zarzuty ujawnienia tajemnicy. Zresztą komisja nie zajmuje się policją, a to właśnie policja jest autorem największej liczby wniosków o informacje ze sfery komunikacji.

Jeżeli przypomnieć sobie, jak gorliwe służby poczynały sobie z nie dość entuzjastycznie nastawionymi do władzy obywatelami - jak w sprawie strony „Antykomor" - dreszcz przechodzi po plecach. Oczywiście przedstawiciele służb będą argumentować, że wszystko to ma służyć naszemu bezpieczeństwu, a w szczególności zapobieżeniu atakom terrorystycznym.

Tyle że takie niebezpieczeństwa są szczególnie poważne we Francji czy Hiszpanii, choćby z powodu wielkich mniejszości muzułmańskich, a nie w Polsce. Tymczasem w tych dwóch krajach wniosków o billingi jest kilkakrotnie mniej.

Kolejną przyczyną jest lenistwo służb. Założenie podsłuchu albo wystąpienie o billingi, które następnie może przeanalizować odpowiedni program komputerowy, to najprostsza metoda prowadzenia śledztwa. To oczywiście jeden z elementów działania współczesnych dochodzeniowców. Problem w tym, że z metody, która powinna uzupełniać inne, zrobiono środek główny lub czasem jedyny.

Tragikomiczne jest to, że przy dwóch milionach wniosków wciąż dochodzi do żenujących pomyłek. Antyterroryści z Katowic nie byli w stanie skutecznie zlokalizować poszukiwanego przestępcy i oparli się na rozmowie z dozorcą, w następstwie czego wpadli do dwóch niewłaściwych mieszkań, nim trafili na poszukiwanego.

Jak stwierdził niegdyś towarzysz Stalin, „najwyższą formą zaufania jest kontrola". Jak widać, rząd Tuska twórczo tę maksymę rozwija.

Autor jest publicystą dziennika „Fakt"

„Słowo »zaufanie« będzie w związku z tym mottem nie tylko tego wystąpienia, ale, mam nadzieję, całej naszej kadencji i całego okresu, w którym przyjdzie mi, z moimi współpracownikami, rządzić. To zaufanie stało się fundamentem nowej politycznej umowy Polaków, bo ten 21 października, ten zaskakujący dla wielu rezultat wyborów jest tak naprawdę wielką nową polityczną umową Polaków. [...] Polacy zdecydowali się na zmianę władzy, ponieważ odczuwali coraz bardziej dotkliwie, że w ostatnich dwóch latach nie mogą zbudować w sobie zaufania do władzy, która nie ma zaufania do nich samych - że być może pierwszym i głównym powodem, dla którego zmiana 21 października nastąpiła, był brak zaufania władzy - władzy, która ustąpiła - do własnych obywateli".

Pozostało 90% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?