Polskie pięć minut

Postawiliśmy wspaniałe stadiony i dworce: potiomkinowskie wioski, za którymi kryje się ta druga Polska - pisze publicysta „Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 04.06.2012 21:31 Publikacja: 04.06.2012 21:17

Paweł Rożyński

Paweł Rożyński

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała Waldemar Kompała

- Mamo, chwalą nas -  mówi Jaś po powrocie ze szkoły. -  Kto? -  pyta mama. -  Ty mnie, ja ciebie.

Teraz jest dużo lepiej niż w tym niewinnym żarcie. Można nawet odnieść wrażenie, że najlepiej od przełomu lat 80. i 90., kiedy zainteresowanie Polską zrzucającą komunizm było ogromne. Z wyjątkiem zgrzytu z reportażem BBC o polskich kibolach i antysemityzmie na stadionach oraz straszenia przez tabloidy wielkimi jak pięść kleszczami, jesteśmy wręcz obrzydliwie chwaleni.

Podoba się niemal wszystko -  nasze miasta, kuchnia, stadiony, zabytki, niskie ceny, osiągnięcia gospodarcze. I dobrze. Czas odkleić łatki i zwalczyć stereotypy. Polska rzeczywistość jest przecież dużo lepsza niż wyobrażenia o niej za granicą.

Jednak słuchając tego, co przyjemnie łechce naszą polską próżność, powoli zaczynam się niepokoić. O rząd Donalda Tuska czy włodarzy miast-gospodarzy Euro. Po tylu miłych słowach mogą łatwo wpaść w samozadowolenie. A niestety, nader często są to pochwały na wyrost, a wizerunek Polski mocno wyidealizowany.

Białe niedźwiedzie  poszły z miast

W związku z Euro jesteśmy pod lupą, przyjeżdżają tu tysiące dziennikarzy. Mamy wysyp publikacji o Polsce, od reportaży po poradniki kulinarne. Zagraniczne media właśnie dostrzegają, jak bardzo Polska się zmieniła.

Cytowany przez „Financial Times" Heinrich Pecina, który 20 lat temu pomagał w dokończeniu hotelu Marriott, zachwyca się: „Aż trudno uwierzyć, że to Warszawa, naprawdę dużo się tu zmieniło. W tamtych czasach była szarym miastem, w którym zimowy wiatr niósł ze sobą zapach pieców węglowych, gdzie na przedmieściach można było usłyszeć stukot końskich kopyt.

Dziennikarze zachwycają się nawet tym, co nas wścieka, rozkopaniem miast, w których ślimaczy się budowa metra lub przebudowa ulic. Dla nich to znak dynamicznego rozwoju. Opisują nowoczesne centra handlowe czy luksusowe butiki, znak pojawienia się klasy ludzi zamożnych.

I rzeczywiście, polskie miasta przestają być brudne i ponure. Moi znajomi Czesi, patrzący zwykle na nasz kraj z trudem maskowaną wyższością, mieli ostatnio nietęgie miny. Podziwiali Warszawę, „jak tu pięknie", „jak tu czysto", a ja początkowo myślałem, że trochę żartują. A oni byli śmiertelnie poważni.

Zagraniczne media na potęgę chwalą gospodarzy mistrzostw, ich nowe stadiony, dworce, porty lotnicze. Włoski dziennik „La Repubblica" na tydzień przed inauguracją Euro 2012 zamieścił turystyczny poradnik dla kibiców, nazywając nasz kraj „europejską Koreą Południową, której gospodarka pędzi szybciej niż niemiecka lokomotywa". Z kolei nasze miasta to tętniące życiem ośrodki najbardziej dynamicznego kraju nowego Wschodu.

"Frankfurter Allgemeine Zeitung" pisze o autostradzie A2, która pochłonęła „ogromny wysiłek inwestycyjny, jakiego nie pamięta się od czasu odbudowy Warszawy po 1945 roku". Taktownie nie dodaje, że jeszcze nie została ukończona.

Europejski tygrys

Popularny wśród amerykańskich inwestorów serwis MarketWatch zachwala Polskę obok Turcji jako „nowego tygrysa", „gospodarczego lidera Europy". Jesteśmy oazą spokoju w czasie, gdy strefa euro pogrąża się w recesji i grozi rozpadem. Nasze atuty to młode społeczeństwo, rosnąca w siłę klasa średnia i napędzająca wzrost konsumpcja.

Europejskie media dostrzegają, że nasza gospodarka nie wpadła w recesję i licząc łącznie od 2008 roku, mieliśmy najwyższy wzrost w Europie. „Der Spiegel" przeciwstawia nas rządzonej autorytarnie, słabej gospodarczo Ukrainie i nazywa wzorowym gospodarzem mistrzostw, z proeuropejskim społeczeństwem i napawającym dumą wzrostem gospodarczym na poziomie 4,4 proc. tylko w ubiegłym roku.

Swoje pięć minut ma nie tylko Polska, ale i premier Donald Tusk. „Wall Street Journal", chwaląc polski model, w którym „wzrost gospodarczy nie kłóci się z oszczędnościami", przewiduje, że sojusz Mertusk zastąpi Merkozy'ego. Z kolei „Die Welt" swoją sylwetkę premiera tytułuje „Mistrz Europy". To przy okazji przyznania mu w Berlinie Nagrody im. Waltera Rathenaua za wybitne osiągnięcia w polityce zagranicznej.

Takie pochwały i poklepywanie po plecach to woda na młyn Donalda Tuska, jak i ministra finansów Jacka Rostowskiego, którzy od dawna dużo mówią o gospodarczych osiągnięciach („zielona wyspa"), choć ten sukces wziął się w zdecydowanej mierze z przyczyn od nich niezależnych -  wpompowania w nas miliardów unijnej pomocy, niskiego kursu złotego, który wzmocnił eksport oraz sąsiedztwa Niemiec, największego i wciąż szybko rosnącego rynku w Europie. No i nasze społeczeństwo, które wciąż kupuje, kupuje, kupuje.

W zagranicznych mediach na razie nie przeczytamy, że złoty się wali, giełda nurkuje, a nasze obligacje są zdecydowanie wyżej oprocentowane niż czeskie. Nie eksponują faktu, że powodzenie ekonomiczne Polski w ostatnich latach odbyło się też kosztem wysokiego deficytu i szybkiego wzrostu długu, bo rząd przez lata nie był w stanie ograniczać rozdętych wydatków.

Co gorsza, to prawdopodobnie ostatnie tak dobre miesiące. W tym roku zakończą się najważniejsze inwestycje infrastrukturalne, a minister Rostowski drastycznie ściął wydatki na ten cel na rok 2013. Zachwycający się dziennikarze wyjadą, a my zostaniemy ze słabnącym wzrostem gospodarczym.

Nie ma on aż tak silnych fundamentów, jak się nam wydaje. Dalej jesteśmy mistrzami biurokracji i komplikowania życia przedsiębiorcom. Nastrój Euro nie udzielił się najwyraźniej „The Economist", który niedawno porównał polskich urzędników do Vogonów, rasy kosmicznych biurokratów z filmu „Autostopem przez galaktykę". Wyjątkowo odpychających postaci.

Rudery obok stadionu

Bo jest też druga Polska, którą kibice będą mogli dostrzec, jeśli trochę oddalą się od stadionu czy hotelu. Może nawet bardziej prawdziwa. Czy wtedy podpiszą się pod hurraoptymistycznymi relacjami dziennikarzy?

Dużo mówi się teraz o otwarciu kawałka autostrady A2 z Łodzi do Warszawy, ale jadąc na Ukrainę, niemieccy kibice przejadą głównie zdewastowaną polską częścią A18 z Berlina do Wrocławia, co przypomina przemieszczanie się autem po schodach i już teraz jest tematem licznych filmików na YouTube, np. pod ironicznym tytułem „Polnische Autobahn, Qualität und Handwerkskunst" (czyli: polska autostrada, jakość i kunszt).

Zapewne też kawałek dalej staną w gigantycznych korkach, które tworzą się po wprowadzeniu opłat na trasie A4 i zbyt małej liczby punktów poboru i może będą musieli, jak w niedzielę karetka, wyważać barierki.

Przylatując samolotem do Warszawy i lądując na nowoczesnym terminalu, pierwszy kontakt z językiem polskim nawiążą z osobnikiem szepczącym „taxi, taxi", który oskubie ich, a tym, którzy bezsilnie od lat domagają się ukrócenia tego kompromitującego procederu, może spokojnie pokazać gest Kozakiewicza.

A same mecze? Wierzę, że wszystko będzie dobrze, choć gdy oglądam w telewizji kompletny chaos i tysiące kotłujących się pod kasami kibiców, którzy w Krakowie chcieli zobaczyć otwarte treningi Włochów, Holendrów i Anglików, skóra mi cierpnie.

Stadion Narodowy w Warszawie ładny, nie powiem, stacja kolejowa obok też, ale wystarczyło przejść 200 metrów, by znaleźć się w innym, gorszym świecie, przerażającym świecie slamsów i walących się praskich ruder. Bo od lat nie ma pomysłu, co z tym fantem zrobić. Podobne wrażenia ma kibic po wyjściu na południową stronę właśnie odnowionego dużym kosztem Dworca Wschodniego. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć: postawiliśmy wspaniałe stadiony i dworce, takie potiomkinowskie wioski, za którymi kryje się ta druga Polska. Może chociaż zasłonić ją wielkimi reklamami albo postawić straże, by broń Boże nie trafili tam kibice.

- Mamo, chwalą nas -  mówi Jaś po powrocie ze szkoły. -  Kto? -  pyta mama. -  Ty mnie, ja ciebie.

Teraz jest dużo lepiej niż w tym niewinnym żarcie. Można nawet odnieść wrażenie, że najlepiej od przełomu lat 80. i 90., kiedy zainteresowanie Polską zrzucającą komunizm było ogromne. Z wyjątkiem zgrzytu z reportażem BBC o polskich kibolach i antysemityzmie na stadionach oraz straszenia przez tabloidy wielkimi jak pięść kleszczami, jesteśmy wręcz obrzydliwie chwaleni.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?