Co konkretnie tak oburzyło Roberta Biedronia? Faktycznie, słowo „zboczeniec" jest raczej obraźliwe, ale przecież nie dlatego poseł chce, aby winowajca odpowiadał z paragrafu o „mowie nienawiści", że użył grubego słowa. Od słów obraźliwych są inne paragrafy, nie w kodeksie karnym, ale w cywilnym. A skoro tak, to posłowi Biedroniowi chodzi nie o formę, ale o sens.
Jaki zaś jest sens słowa „zboczeniec"? To chyba jasne: ktoś zboczony to ktoś, czyje zachowanie nie mieści się w normie, nie jest normalne, jest dewiacyjne. Czy zatem poseł Biedroń zażądałby także ścigania kogoś, kto powiedziałby: „Uważam, że upodobania seksualne posła Biedronia są nienormalne" lub nawet jeszcze łagodniej: „Zachowania seksualne Roberta Biedronia odbiegają od normy"? Gdyby chciał być konsekwentny, tak właśnie powinien postąpić.
Przypuszczam zresztą, że dokładnie taki jest cel nie tylko osobiście posła Biedronia, ale całego homoseksualnego lobby: możliwość donoszenia na policję za takie właśnie stwierdzenia, nieniosące w sobie potencjału obraźliwego w zakresie formy, ale nieodpowiadające homoseksualistom. Bo przecież całkiem jasne jest, że o tym, co jest „mową nienawiści", a co nią nie jest, chcą decydować poprzez medialny nacisk właśnie homoseksualne i skrajnie lewicowe środowiska.
Sądy, tkwiące w uścisku poprawności politycznej, skwapliwie się tym naciskom podporządkują. Było to widać choćby w kuriozalnym orzeczeniu w sprawie, jaką redaktorowi naczelnemu „Gościa Niedzielnego" wytoczyła Alicja Tysiąc.
Jeżeli więc uznać, że pod „mowę nienawiści" podpada stwierdzenie, że homoseksualizm nie jest normą, to jasne staje się, że mamy do czynienia z próbą stłumienia poprzez procesy sądowe i paragrafy kodeksu karnego nie tylko wolności wypowiedzi, ale również wolności osądów.