Po raz kolejny okazało się, że nienawiść polskiej prawicy do rządu Donalda Tuska jest silniejsza niż troska o pomyślność naszego kraju. Jak inaczej tłumaczyć fakt, że prawicowi politycy aż kipią z radości? A radują się, gdyż – po pierwsze – unijny szczyt w sprawie perspektywy finansowej na lata 2014 – 2020 zakończył się patem. Po drugie dlatego, że premier Tusk nie przywiózł zapowiadanych w kampanii wyborczej 300 mld złotych. Dla rodzimej prawicy nie ma znaczenia, że negocjacje są w toku, a w styczniu czeka nas budżetowa dogrywka.
Dziwi jednocześnie, z jakim zapałem różni komentatorzy prześcigają się w licytacjach, który z europejskich przywódców wyjechał z Brukseli jako największy triumfator. Powiedzmy sobie wprost: żadnych wygranych nie ma. Jest jeden przegrany: Europa jako Wspólnota. A tę tworzy pół miliarda obywateli, którzy liczyli, że politycy bez zbędnej zwłoki wytyczą priorytety działań i wydatków ogarniętej kryzysem UE w horyzoncie najbliższych lat.
Reakcja prawicowej opozycji dowodzi również, że wciąż żywa jest logika: „im gorzej, tym lepiej". Im gorzej dla Polski, bo szczyt zakończył się patem, tym lepiej dla naszej prawicy, bo może bić w Tuska. Jeśli to ma być ten „prawdziwy patriotyzm" polskiej prawicy, to chroń nas Boże przed takimi patriotami.
Ucieczka od integracji
Dla każdego, kto potrafi czytać między wierszami, jest jasne, że w Brukseli doszło do ciekawej rozgrywki politycznej. Szczyt był ukłonem w stronę Davida Camerona.
Lider torysów znajduje się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Doskonale wie, że obecność Wielkiej Brytanii w Unii jest korzystna dla jego kraju. Dobrze wyłuszczył to minister Radosław Sikorski, który w tzw. mowie oksfordzkiej wyliczał: „Unia Europejska to rynek liczący pół miliarda ludzi, którzy cieszą się najwyższym przeciętnym poziomem życia na świecie. Wedle danych MFW i Banku Światowego PKB Europy jest 2,5 raza wyższy niż PKB Chin i 9 razy wyższy niż PKB Indii. Naprawdę chcecie stracić uprzywilejowany dostęp do tak potężnego rynku?".