Szkoda Europy

Po unijnym szczycie nie ma zwycięzców. Jest tylko jeden przegrany: Europa jako Wspólnota – uważają eksperci Instytutu Obywatelskiego.

Publikacja: 27.11.2012 23:14

Szkoda Europy

Foto: instytut obywatelski

Po raz kolejny okazało się, że nienawiść polskiej prawicy do rządu Donalda Tuska jest silniejsza niż troska o pomyślność naszego kraju. Jak inaczej tłumaczyć fakt, że prawicowi politycy aż kipią z radości? A radują się, gdyż – po pierwsze – unijny szczyt w sprawie perspektywy finansowej na lata 2014 – 2020 zakończył się patem. Po drugie dlatego, że premier Tusk nie przywiózł zapowiadanych w kampanii wyborczej 300 mld złotych. Dla rodzimej prawicy nie ma znaczenia, że negocjacje są w toku, a w styczniu czeka nas budżetowa dogrywka.

Dziwi jednocześnie, z jakim zapałem różni komentatorzy prześcigają się w licytacjach, który z europejskich przywódców wyjechał z Brukseli jako największy triumfator. Powiedzmy sobie wprost: żadnych wygranych nie ma. Jest jeden przegrany: Europa jako Wspólnota. A tę tworzy pół miliarda obywateli, którzy liczyli, że politycy bez zbędnej zwłoki wytyczą priorytety działań i wydatków ogarniętej kryzysem UE w horyzoncie najbliższych lat.

Reakcja prawicowej opozycji dowodzi również, że wciąż żywa jest logika: „im gorzej, tym lepiej". Im gorzej dla Polski, bo szczyt zakończył się patem, tym lepiej dla naszej prawicy, bo może bić w Tuska. Jeśli to ma być ten „prawdziwy patriotyzm" polskiej prawicy, to chroń nas Boże przed takimi patriotami.

Ucieczka od integracji

Dla każdego, kto potrafi czytać między wierszami, jest jasne, że w Brukseli doszło do ciekawej rozgrywki politycznej. Szczyt był ukłonem w stronę Davida Camerona.

Lider torysów znajduje się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Doskonale wie, że obecność Wielkiej Brytanii w Unii jest korzystna dla jego kraju. Dobrze wyłuszczył to minister Radosław Sikorski, który w tzw. mowie oksfordzkiej wyliczał: „Unia Europejska to rynek liczący pół miliarda ludzi, którzy cieszą się najwyższym przeciętnym poziomem życia na świecie. Wedle danych MFW i Banku Światowego PKB Europy jest 2,5 raza wyższy niż PKB Chin i 9 razy wyższy niż PKB Indii. Naprawdę chcecie stracić uprzywilejowany dostęp do tak potężnego rynku?".

I dalej, obnażając krótkowzroczność wyspiarskich elit: „Dziś brytyjscy przywódcy muszą ponownie zdecydować, w jaki sposób najlepiej wykorzystać swoje wpływy w Europie. Unia Europejska jest potęgą anglojęzyczną. Jednolity Rynek był brytyjskim pomysłem. Brytyjska komisarz stoi na czele unijnej służby dyplomatycznej. Gdybyście tylko chcieli, moglibyście zostać liderami europejskiej polityki obronnej".

Trzeba być kompletnie pozbawionym wyobraźni, by dobrowolnie rezygnować z tak uprzywilejowanej pozycji, jaką wciąż mają wyspiarze. A będąc w Europie, po prostu nie można odżegnać się od tej czy innej formy integracji europejskiej. Nawet Norwegia i Szwajcaria, które służą eurosceptykom za sztandarowe przykłady „niezależności", wdrażają w wielu obszarach unijne prawo, a za dostęp do wspólnego rynku finansują różne inicjatywy wpisujące się w politykę spójności. Z funduszy norweskich i szwajcarskich korzysta także Polska. Od integracji nie ma ucieczki. Różnica może być tylko taka: albo dany kraj ma wpływ na kształtowanie unijnego prawa i kierunku rozwoju integracji, albo dostosowuje się biernie.

Wydaje się, że wielu Brytyjczyków wciąż postrzega swój kraj jako odrębny byt, a nawet światowe mocarstwo. Owszem, brytyjska gospodarka należy do najsilniejszych na świecie, ale w żadnym razie nie jest równorzędnym partnerem dla USA czy Chin. Pora, by Brytyjczycy zrozumieli, że czasy imperium się skończyło, a ich narodowy interes leży we wspólnej grze w europejskiej drużynie.

Cameron ma z pewnością świadomość korzyści, jakie jego kraj czerpie z obecności w Unii. A zarazem musi go chronić przed eurosceptykami z własnej partii. Dlaczego? Bo brytyjscy torysi przez długie lata karmili swoich zwolenników, a przy okazji i resztę Brytyjczyków mantrą, jakim to złem jest UE.

Prym w tym eurosceptycyzmie wiodła symbol ich sukcesów Margaret Thatcher, powtarzając frazy w stylu: „Powołanie do życia Unii Europejskiej było największą głupotą naszych czasów". Jak to się mówi: kto sieje wiatr, ten zbiera burzę!

Skutki tylko negatywne

Z gospodarczego punktu widzenia brak kompromisu w sprawie nowej perspektywy finansowej może mieć tylko skutki negatywne. Co się bowiem zmieni w Europie za dwa czy trzy miesiące, kiedy zorganizowany zostanie następny szczyt? Czy będziemy już wówczas obserwować trwałe ożywienie gospodarcze? Czy państwowe kasy wypełnią się pieniędzmi, których dziś brak?

Niestety, nic z tych rzeczy. Prognozy Komisji Europejskiej wskazują, że w 2013 roku Unia wciąż balansować będzie na granicy recesji. Z kolei gigantycznego stosu długów, jaki przez lata skumulowały państwa europejskie, nie da się zlikwidować z roku na rok. Warunki są trudne, a Europa potrzebuje dziś między innymi stabilizacji.

Tymczasem impas w sprawie nowej perspektywy nie tylko nie służy złagodzeniu napiętej sytuacji gospodarczej, ale jeszcze wprowadza dodatkowy element niepewności. Jeśli plan finansowy na lata 2014-2020 nie zostanie przyjęty, to w najbliższej przyszłości trudno będzie mówić o realizacji inwestycji z wykorzystaniem pieniędzy unijnych. To z kolei tylko pogorszy i tak mizerną koniunkturę na Starym Kontynencie.

W debacie nad unijnym budżetem notorycznie pojawia się rozróżnienie na płatników i beneficjentów netto unijnego budżetu. W efekcie obywatele jednych krajów, np. Wielkiej Brytanii czy Holandii, mogą czuć się pokrzywdzeni kosztem innych, co z kolei prowadzi do narastania eurosceptycyzmu i presji na rodzimych polityków, aby ograniczać wpłaty do europejskiego skarbca. Z drugiej strony beneficjenci netto, tacy jak Polska, mogą odnosić wrażenie, że maksymalizacja wypłat to główny sens członkostwa w UE.

Tyle że projektu integracyjnego nie należy sprowadzać do sklepu samoobsługowego ani klubu transferowego. Komentatorzy śpiący z kalkulatorami pod poduszką powinni pamiętać, że nie wszystkie korzyści płynące ze współpracy europejskiej można podliczyć i przedstawić w zgrabnych tabelkach.

Pamiętajmy, że polityka spójności służy wszystkim państwom członkowskim. Po pierwsze, im kraje zacofane stają się bogatsze, tym więcej handlują ze swymi partnerami unijnymi, włącznie z „płatnikami netto". Po drugie, im lepiej rozwinięte i bardziej spójne stają się poszczególne regiony Europy, tym większy jest potencjał gospodarczy i konkurencyjność całej UE na arenie globalnej. Po trzecie, wyjście Europy z kryzysu będzie mieć zapewne charakter powolny, więc nakłady na politykę spójności w ramach nowej perspektywy mogą w istotny sposób zaważyć na tym, jak szybko państwa członkowskie naprawią społeczne szkody zasiane przez przewlekłą dekoniunkturę.

Na barykady

I wreszcie: gdyby rzeczywiście stało się tak, że prorozwojowy budżet Unii wylądowałby w koszu, to przecież problemy ogarniętej przez kryzys Wspólnoty nie znikną. Dziś unijni liderzy przy stole i w spokoju mogą jeszcze rozprawiać o problemach, ale one lada moment ze zdwojoną siłą dadzą o sobie znać na ulicach europejskich miast.

Jak celnie zauważył prof. Zbigniew Czachór, politolog i prawnik, Europejczycy już nie rozumieją, dlaczego nie żałowano pieniędzy na ratowanie banków, a skąpi się środków, które w dużym stopniu idą na inwestycje i spójność społeczną. Czyli służą zwykłym obywatelom i małym firmom.

Będzie zakrawać na chichot losu, że to nie samozwańczy rewolucjoniści wyprowadzą wiosną ludy Europy na barykady. Ludzi na ulice Rzymu, Madrytu, Londynu czy Aten pchną europejscy liderzy, którzy nie potrafią otrząsnąć się z decyzyjnej inercji. Unia musi w końcu nie tylko gonić kryzysową rzeczywistość, ale przejąć inicjatywę, by móc kształtować przyszłość.

Jan Gmurczyk – ekonomista, ekspert Instytutu Obywatelskiego, think tanku PO

Jarosław Makowski – filozof, szef Instytutu Obywatelskiego, think tanku PO

Pisali w Opiniach

Konrad Szymański

Trzy ptaszki jednym kamieniem

26 listopada 2012

Marek Magierowski

Czytanie z brukselskich fusów

27 listopada 2012

Po raz kolejny okazało się, że nienawiść polskiej prawicy do rządu Donalda Tuska jest silniejsza niż troska o pomyślność naszego kraju. Jak inaczej tłumaczyć fakt, że prawicowi politycy aż kipią z radości? A radują się, gdyż – po pierwsze – unijny szczyt w sprawie perspektywy finansowej na lata 2014 – 2020 zakończył się patem. Po drugie dlatego, że premier Tusk nie przywiózł zapowiadanych w kampanii wyborczej 300 mld złotych. Dla rodzimej prawicy nie ma znaczenia, że negocjacje są w toku, a w styczniu czeka nas budżetowa dogrywka.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?