Premier Wielkiej Brytanii David Cameron zauważył niedawno, że Komisja Europejska żyje jakby w innej galaktyce, a ponad dwustu jej pracowników zarabia więcej od niego. Słowa Camerona i jego krucjatę przeciw unijnej biurokracji zbyt często odbiera się jako demagogiczny chwyt, szukanie pretekstu, by zablokować unijny budżet. (W końcu domagał się cięć wartych 200 mld euro, a to cztery razy więcej niż wydatki administracyjne). A to dla nas działania szkodliwe.
Chwała mu jednak za to, że w końcu ostro postawił sprawę oczywistą, a przez lata ignorowaną – wysoki koszt utrzymywania unijnej machiny. Wcześniej każdy, kto domagał się ograniczenia finansowego rozpasania urzędników i parlamentarzystów oraz okiełznania ich nadużyć, był oskarżany o eurosceptycyzm, podkopywanie integracji europejskiej i tani populizm.
Cała ta machina zachowuje się bowiem, jakby była ponad wszystkim. Nawet jeśli większość krajów europejskich tnie wydatki, a niektóre wręcz dramatycznie, to Bruksela, jak gdyby nigdy nic, zaproponowała w kolejnej perspektywie 2014–2020 wzrost wydatków na swoje utrzymanie z 50,6 mld euro do 62,6 mld euro.
Golem ma się dobrze
Brytyjczycy, którzy tną wydatki o imponującą kwotę 130 mld funtów, stoją za swoim premierem murem. „Daily Telegraph" pisze o „podatnikach niezadowolonych z bezczelnej rozrzutności UE", „aroganckiej odmowie Brukseli uszczuplenia opasłej biurokracji" i o okazji do „zahamowania niepowściągliwej polityki finansowej Komisji Europejskiej". Cameron nie zaatakował unijnej biurokracji nagle i niespodziewanie. Już jesienią 2010 roku wystąpił o zdecydowane redukcje wydatków na jej utrzymanie.
W podobnym duchu pisze prasa niemiecka. Często nawet ostrzej. Dla „Frankfurter Algemeine Zeitung" Unia Europejska była czymś najlepszym, co mogło się przydarzyć od czasów upadku Cesarstwa Rzymskiego, lecz z czasem przekształciła się w rodzaj biurokratycznego Golema. Gazeta domaga się nawet likwidacji „tej arcyskomplikowanej brukselskiej maszynerii", „brukselskiej fabryki kompromisów" i oddelegowania procesów decyzyjnych na poziom – krajowy czy lokalny.